Narodowe Muzeum Morskie w Gdańsku
Główna siedziba to nie byle co, bo zabytkowe spichlerze na Ołowiance.
Samo muzeum jest tak tradycyjne, jak tylko można. Nie ma ANI JEDNEGO monitora

Wszystko to eksponaty plus czytanie.
A jest tego mnóstwo: są przedmioty wyłowione ze statków które utonęły na Bałtyku, jest historia budowy łodzi, jest współczesny przemysł stoczniowy, jest wystawa o osadzie Truso, jest arcyciekawa wystawa o historii nurkowania (te stare ryciny, jak sobie wyobrażano nurkowanie...), są odkrycia geograficzne, są Wikingowie, jest o pracach archeologicznych związanych z Titanicem, jest ogólnie dużo o archeologii morskiej, jest bogaty zbiór łodzi z różnych stron świata (np. wenecka gondola, dłubanki z Afryki, łodzie eskimoskie i wiele innych), jest historia nawigacji na morzu (stare kompasy, oktanty, sekstanty itp.), jest sporo o wojnach na morzu, jest bogata kolekcja malarstwa marynistycznego...
Minusem jest to, że - podobnie jak w Muzeum Warszawy - całość jest rozplanowana bardzo chaotycznie: np. jest makieta Bitwy pod Oliwą, stamtąd przechodzimy do historii nurkowania, potem jest budowa statków w Europie w XVI-XVIII wieku, potem nagle kompasy, potem talerze z motywami statków... Ale całość bardzo ciekawa, choć trzeba się nastawić na wybrane działy. Gdyby chcieć zobaczyć i przeczytać wszystko, to trzeba by tam siedzieć cały dzień.
No i jednak: ja bardzo lubię takie tradycyjne muzea, nie lubię monitorów, ale tutaj jednak chyba trochę poszło to za bardzo w stronę old schoolu...

Jutro będzie nowy, długi dzień. Twój własny, od początku do końca. To przecież bardzo przyjemna myśl.
(Tove Jansson, "Tatuś Muminka i morze")