Przepraszam, bardzo przepraszam za to, co niżej napiszę, ale wyjaśnię też powody
365 dni
Jak inaczej pisać o filmie erotycznym jak nie przy pomocy erotycznych narzędzi i punktów odniesienia. Zatem Massimo...
No dobra, zacznę od czegoś innego. Na poważnie. Ten film łączy w sobie ładnie opowiedzianą bajeczkę (cudowne ujęcia Sycylii, groźna mafia, ostry i perwersyjny seks) z niestety
paskudnym, prymitywnym, antykobiecym, szowinistycznym i mizoginicznym przesłaniem. To aż niewiarygodne, że kobieta mogła napisać powieść, na podstawie której inne kobieta wyreżyserowała ten film. Kobieta jest tu przedmiotem. Gdy mówi, że nie chce, że się nie zgadza, że chce na wolność, to znaczy - przypominam, że kobieta to wymyśliła - że tak naprawdę chce i pragnie być nie wzięta nawet, ale wręcz zgwałcona.
Ale dla pedała takiego jak ja, który uwielbia taki typ męskości, jaki reprezentuje Massimo (Michele Morrone), czyli Włoch tak ociekający testosteronem, że kiedy pojawia się na ekranie, przestaje się oddychać, jest to uczta dla oczu. No cudownie byłoby znaleźć się na miejscu bohaterki i być sterroryzowanym przez takiego samca alfa. Ale jest i delikatniejszy typ, Otar Saralidze - uroczy Gruzin o bardzo włoskiej urodzie.
Tak więc antykobieca bajeczka, ładnie nakręcona, z silnym i perwersyjnym męskim pierwiastkiem. Czuję się pobudzony
