Chyba drugie moje podejście to tej książki... Bardzo miałem ochotę na coś lekkiego i niestresującego.
Kryminałek bardzo chmielewski, ale niestety, autor nie trafił na dobrego redaktora. Aż się prosi wyrzucić niektóre rzeczy, które trafiły do powieści tylko dlatego, że autor je wymyślił, a nic nie wnoszą do fabuły. Czyta się, ale mnie korciło, żeby wziąć ołówek i powykreślać to i owo.
Sluchajcie Hebiusa i czytajcie Bassaniego! Sama jakosc prozy przekonuje; detale z epoki (lata 30-te, 40-te) dla koneserow - historia sugar daddy w bodajze latach 30-tch w polnocnych Wloszech opisana spoza "ukladu", w tym rozbijanie sie szybkimi samochodami.
Czytalem tez powiesc Ogrod rodziny Finzi-Continich i opowiadania.
Powiesc opisuje dosc szczgolowo (e.g. ewolucja stosunkow w klubie tenisowym, ceremonie religijne) bogata rodzine dalece zlaicyzowanych zydow w faszystowskich Wloszech na szerokim tle Ferrary.
A ja kończę właśnie zadziwiający i wciągający kryminalny melanż "Małego życia" z "Queer as Folk" (pierwszy sezon wersji amerykańskiej) i "Modą na sukces" (The Bold and the Beautiful), czyli przeznaczonego dla młodzieży Rado Boya, Doroty Jaworskiej
Balún-Canán, historia z Chiapas o indianach i rodzinie białego właściciela, opierającego się nieuchronnym zmianom. Przeczytałem, bo książka była na liście lektur oddających klimat poszczególnych regionów Meksyku. Na początku trochę się ciągnie, ale w sumie może być.
Pod konarami kasztana,
Pan zablokował mnie,
a ja Pana.
Mikołaj Milcke, Gej w wielkim mieście
To nie jest Prus. Ani nawet Szczygielski.
Ale jak się już człowiek przyzwyczai do blogowo-pamiętnikarskiego stylu opowieści, to się wciąga w historię.
Ja już nie
Ciekaw jestem wrażeń, bo dla ciebie to trochę jak książka historyczna
Mariusz Kurc recenzując w ostatniej Replice czteropak Milckego napisał:
Nie są to "powieści z kluczem", nie jest to "literatura z wyższej półki", raczej tak zwane "samo życie". A jak wiadomo, życie jest (tele)nowelą.
Przyznam, że byłem pełen obaw (z braku zaufania do talentu MM nie kupiłem powieści, gdy się ukazało po raz pierwszy) przy siadaniu do lektury. I zostałem przyjemnie zaskoczony. Tak, to nie jest literackie arcydzieło, ale takie całkiem porządne czytadło ze średniej półki i całkiem dobry opis kawałka gejowskiego świata z początków XXI wieku (2002-2003).
Hebius pisze: ↑01-06-2019 22:24:15Ciekaw jestem wrażeń, bo dla ciebie to trochę jak książka historyczna
Coś w tym jest. Już na pierwszych stronach miałem takie WTF o czym on pisze egzaminy na studia bazary z butami na centralnym chociaż hitem był stadion 10lecia i Rosjanie nie mogłem skojarzyć o co chodzi, zaczaiłem po chwili, że faktycznie coś takiego istniało i kiedyś rynek to były stoiska ruskich.
Wczoraj zacząłem więc pewnie tego będzie więcej. Ale podoba mi się. Tak niestety jest jak on opisuje jak się przyjeżdża z wiochy do Wawy.
Też tak miałem, że myślałem, że tam tramwaje są z każdej strony
Zgadzam się z Hebiusem. Nie jest to wielka literatura, ale czyta się przyjemnie, widać, że autor włożył w to serce. Podoba mi się, i nawet wybaczam natrętny momentami dydaktyzm powieści (bycie gejem to nic złego, na czacie możesz trafić na nieuczciwych ludzi, nie ufaj nieznajomym, zabezpieczaj się itp)
Jutro będzie nowy, długi dzień. Twój własny, od początku do końca. To przecież bardzo przyjemna myśl.
(Tove Jansson, "Tatuś Muminka i morze")
no przecież tam nawet w przedmowie (czy posłowiu) stało, że założeniem autora było nie dawać imienia bohaterowi, żeby każdy mógł to odnosić do siebie - z tego co pamiętam.
to jest z założenia anty-Lubiewo. pod względem warsztatu i przesłania (zakładając że w Lubiewie jest jakieś), książka która ma być zrozumiała dla każdego gimnazjalisty, który umie czytać.
Ostatnio zmieniony 06-06-2019 22:06:55 przez bolevitch, łącznie zmieniany 1 raz.
Krzysztof Varga: Księga dla starych urwisów.
Rozumiem, że jako mistrz felietonu Varga miał prawo i obowiązek napisać te książkę właśnie tak. Ale jednak... Nic by się nie stało, gdyby był indeks i choć trochę przypisów (bibliograficznych, źródłowych), które w niektórych miejscach aż się proszą.
Niemniej jako czytadło rzecz niezła i przekonująca, że trzeba sobie Niziurskiego powtórzyć.