
30 zł to za dużo.
100 at temu mogło to funkcjonować bo pewnie ludziom nie wypadało mówić wprost że sie ktoś spuścił. Tak wogóle to odkryłem że jest nawet sporo nie wulgarnych określeń seksu w jęz polskim. Nie wiem skąd Pilch wziął że nie ma.bolevitch pisze: ↑11-05-2021 21:32:53 jeszcze 100 lat temu nie zostałbyś chyba zrozumiany...
Pilch podał przykład sformułowania "płakać rzewnymi łzami" na - jeśli dobrze rozumiałem - określenie momentu ejakulacji, ale nie wiem czy to na serio tak funkcjonowało, czy wymyślił na potrzeby chwili dla jaj...
seksu ogólnie pewnie tak, ale nie konkretnych czynności seksualnych. Przecież wyszliście od sporu o to jak w książce, literacko określić robienie fellatio.
recenzent na stronie Bonito pisze:Powieść jest niesamowita, bolesna i pełna ogromnych emocji. Z jednej strony szokuje, ale i zmusza do refleksji. Zdecydowanie polecam, zwłaszcza dla tych, którzy nie potrafią zaakceptować homoseksualizmu. Mam nadzieję, że po wchłonięciu tej lektury, inaczej spojrzą na te kwestie i pozwolą innych na bycie szczęśliwymi, niezależnie od tego, kogo się kocha. Ważne, że się kocha i jest się kochanym i rozumianym.
Brawo dla autora za odwagę!
Książka promowana jest jako uniwersalny „utwór” o poszukiwaniu szczęścia i miłości, a że jak wiemy w życiu nie ma nic za darmo, również o cenie, jaką trzeba za to zapłacić. Do kompletu mamy jeszcze tytuł z motywem mitologicznym i ciekawą grą słów, aż chciałoby się zakrzyknąć: rewelacja! Czego jak czego, ale książki zdecydowanie nie należy oceniać po okładce, zdecydowałem się więc zmierzyć z ponad 600 stronami i mój początkowy entuzjazm niestety mocno przygasł.
Mamy tu historię młodego chłopaka katowanego fizycznie i psychicznie pod egidą polskiego katolicyzmu przez toksycznych rodziców, początkowo za jego delikatność i nadwrażliwość, potem wprost i bez ogródek za orientację seksualną. Stosujący przemoc ojciec, współuzależniona matka i, czego autor bynajmniej nie rozumie, ich współuzależniona ofiara, która żeby przestać nazywać swoich oprawców dobrymi i kochającymi rodzicami potrzebuje pobicia do nieprzytomności, ohydnej intrygi i wyrzucenia przez okno balkonowe (kolejna utrata przytomności). O ile chora relacja przedstawiona jest dosyć wiernie, o tyle, niestety zupełnie bezrefleksyjnie. Autor postawił sobie za cel przygotować przyszłych rodziców geja na konfrontację z jego homoseksualizmem, a samego potencjalnie zainteresowanego przestrzec przed wszystkim, co mu grozi. Czemu zatem, zamiast wysłać go na psychoterapię, pokazuje nam, jak Antek zdobywa mistrzostwo świata w życiu zgodnie ze swoimi zaburzeniami? Wybiera mężczyzn, którzy tak jak ojciec stosują przemoc, ale, co gorsza, ta przemoc go kręci. Można odnieść wrażenie, że nawet dla początkującego geja seks bez bólu, wyzwisk typu „ty moja mała suczko” i przyciśniętej do kuchennego blatu twarzy, to tylko jakieś mizianie. Jest agresja, jest zabawa. Tu pojawia się kolejny wątek: stereotypy. Książka ma (niby) walczyć ze stereotypami, które w rzeczywistości nie tylko pięknie powiela, ale wręcz umacnia, utwierdzając czytelnika w przekonaniu, że jest dokładnie tak, jak twierdzą rodzice Antka: geje myślą tylko o ruchaniu (seks to tutaj zdecydowanie za słabe słowo), są bogaci, egoistyczni i co za tym idzie zepsuci do szpiku kości. Wszyscy mają piękne włosy, szerokie klaty, równo przystrzyżony zarost i, tu cytat, „krystalicznie białe zęby”. Jedynym wyjątkiem jest tu nasz książę na białym koniu (choć należałoby powiedzieć: w białym jaguarze), czyli Grzegorz, który ma wprawdzie trochę brzuszka, ale jako latającemu klasą biznes na Malediwy właścicielowi mieszkania w najdroższym budynku w Warszawie, wspomnianego jaguara i firmy, w której załatwia Antkowi pracę, w której ten od razu zostaje gwiazdą i idzie jak burza od awansu do awansu, można mu tę małą niedoskonałość ewentualnie wybaczyć. Stolica to miasto, w którym każdy ma piękny apartament z widokiem (tu kolejny cytat: „ na panoramę Warszawy”), piękne ciało, ubiera się w najdroższych butikach na Mokotowskiej, gdzie koszula kosztuje osiem tysięcy złotych i chociaż wiecznie pracuje (oczywiście w korporacji), ciągle ma na wszystko czas. Antek od samego początku nie może wręcz opędzić się od zakochanych w jego „małej dupce” wygłodniałych samców alfa, wszyscy na wejściu wpychają mu język do gardła, a on „uwalnia” ich wielkie (chyba jakaś obsesja) członki uwięzione w obcisłych spodniach. Idealna lektura zarówno dla rodziców młodego geja, jak i jego samego. Ja na miejscu przyszłego bywalca branżowych warszawskich klubów poważnie bym się zastanowił nad solidnymi majtkami dodatkowo wzmacnianymi tytanem w okolicach krocza, skoro na każdym kroku czyha tak wielkie niebezpieczeństwo perwersyjnej inicjacji. Dość o fabule. W końcu może ktoś się jednak skusi i przeczyta.
Czas na język. Tutaj to dopiero zaczynają się schody. Autor ewidentnie wychodzi z założenia, że – parafrazując – pisać każdy może, jednak w jego przypadku nie „trochę lepiej”, ale zdecydowanie „trochę gorzej”, chociaż czasem styl powieści tak gwałtownie się zmienia (nie na zbyt długo niestety), że nasuwa to przypuszczenie, że ostateczna wersja nie jest dziełem jednej osoby, a kompilacją. W książce aż roi się od błędów, leksykalnych, składniowych i logicznych, zdania są koślawe, infantylne, a o czymś takim jak rejestr językowy (czyli – tu wyjaśnienie dla autora: dostosowanie języka do danej osoby, sytuacji, formy wypowiedzi), nikt tu na pewno nie słyszał. W „Moście Ikara” wszyscy mówią tak samo, szkolnymi, źle skonstruowanymi zdaniami pełnymi farmazonów w stylu „bocznej przecznicy”, „zdecydowanej racji” czy „tubylczych spotkań z mieszkańcami innych lądów”. Wspomnę tylko mimochodem, że książkę sprawdzały dwie polonistki. Chyba czas na emeryturę, chociaż ja na ich miejscu zapadłbym się ze wstydu pod ziemię. Na koniec taka mała refleksja: skoro mityczny Ikar nie posłuchał ojca, zrobił, co chciał i w konsekwencji zapłacił za to najwyższą cenę, to może jednak lepiej, żeby taki młody nieopierzony gej, zamiast dać się gwałcić każdemu warszawskiemu sodomicie, co to zanim włoży język do gardła, najpierw da w ryj, zacisnął zęby, ożenił się z córką kolegi tatusia i miał święty spokój? Ta książka chyba właśnie do tego namawia, bo skoro za bycie sobą trzeba ponieść karę – tu po raz kolejny triumfują rodzice Antka – to po co przepłacać?