Michał Witkowski na tapecie (nie tylko foto)

Książka, kino, teatr, muzyka, telewizja...
Regulamin forum
Info: tematy możliwe do przeglądania przez gości forum, dostępne indeksowanie dla bootów typu Google.
Awatar użytkownika
Hebius
Posty: 17628
Rejestracja: 18-07-2018 12:20:10
Lokalizacja: Kętrzyn

Re: Michał Witkowski na tapecie (nie tylko foto)

Post: # 216084Post Hebius »

Michał Witkowski na FB pisze:
Moje szalone wykazdy dziennikowe. Dygitalizuję moje dzienniki i oto taki sobie wyjazd (fragment) z roku 2003

28 kwietnia 2003, Ciechocinek, godz. 21:50, na kwaterze prywatnej u baby (głuchej). Otóż i owa zwariowana podróż. Z 10 dni temu miałem jechać z Wrocławia do Dusznik. W końcu wsiadłem w pierwszy lepszy pociąg i pod wpływem impulsu wysiadłem w Tczewie, z Tczewa pojechałem do Elbląga, z Elbląga pekaesem do Krynicy Morskiej, tam spędziłem 5 dni jeżdżąc parę razy do Elbląga, z Krynicy znów do Elbląga, z Elbląga do Olsztyna, (nie zdążyłem, niestety, zwiedzić Malborka, tylko połaziłem po krużgankach). W Olsztynie dwa dni u Mariusza Sieniewicza, który naprędce zorganizował wieczór autorski „pisarz Michał Witkowski zaszczycił nas swoją obecnością korzystając z letniej włóczęgi po pojezierzu…” w ich („Portretu” [pismo literackie]) lokalu, Klubokawiarni Literackiej „Zeppelin” [pamiętam, wszędzie na półkach „nowa proza polska” i komplety wszystkich, nawet najbardziej niszowych czasopism literackich, (włącznie z pismem anarchistów „Mać Pariadka”), nawet nie wiedziałem, że tyle ich jest.]. Z Olsztyna do Pisza nad Śniardwy, ale zaraz uciekłem stamtąd bo głucho, pusto i zabite dechami [a właśnie tak jest najfajniej, właśnie trzeba było zostać, jakiś nocleg w końcu, niczym Najświętsza Panienka byś znalazł!], a ludzie gadajo po r u s k u [to tym bardziej! No ale nie miała jeszcze wprawy w jeżdżeniu]. Na dworcu w Piszu w kiblu najnormalniej w świecie, jak za starych, dobrych lat, brandzlowała się przy pisuarze stara, typowo wydobyta z grobu c i o t a i mlaskała na mnie jęzorem, aż się roześmiałem. Wróciłem do Olsztyna i pojechałem do Iławy nad Jeziorak, do krainy Pana Samochodzika (choć Śniardwy to też jego kraina!). Tam upojne trzy dni w pensjonacie Natura [dokładnie w miejscu, w którym jest teraz hotel Port], wypytywałem bufetową w knajpie [być może była to jeszcze słynna kawiarnia Czapla] o Nienackiego, to tylko westchnęła:
- Oj, panie, co tu się działo…
- No co się działo?
- No panienki, wódeczka, nieletnie siuksy na ucieczce z domu…
W kioskach w lokalnej prasie: „Niewykluczone, że ciało chłopca znajduje się na dnie Jezioraka…”

Ciało i chłopiec to bardzo niebezpieczne połączenia, a już ciało chłopca…

Stamtąd miałem jechać do Siemian, ale się zląkłem, że tam nie będzie noclegu [oj, nie byłoby!] Miałem więc jechać do domu, ale mi się zrobiło żal… Pojechałem więc tu [do Ciechocinka] z perypetiami, wysiadam w nocy z pociągu i słyszę, że orkiestra gra, a jakiś wodzirej czy śpiewak podrzędny, knajpiano – dancingowy śpiewa tango „Ostatnia niedziela”. Więc idę za tym jak prowadzony po nici tej muzyki aż doprowadza mnie ona do domu wypoczynkowego, kloca, z balkonami, jakaś tam Błyskawica czy co, ale to nie tu… Za nią jest knajpa, sala bankietowa, wchodzę. To tu grają „Ostatnią niedzielę”. Sala olbrzymia, pusta. Stoły porozsuwane pod oknami, po ścianach, paru kelnerów się nudzi przy barze, a na środku tego dwie grube, stare baby tańczą ze sobą to tango „Ostatnia niedziela”, z przechyłami!

Dzienniki dostaje się przy zakupie dalszych tomów Autobiografii.
https://www.facebook.com/witkowski.mich ... %2CO%2CP-R
Obrazek
Awatar użytkownika
Hebius
Posty: 17628
Rejestracja: 18-07-2018 12:20:10
Lokalizacja: Kętrzyn

Re: Michał Witkowski na tapecie (nie tylko foto)

Post: # 216630Post Hebius »

Michał Witkowski na FB pisze:
Dużo ludzi mówi mi, że jak kiedyś słuchali audiobooka "Lubiewa" to uważali, że to jest książka śmieszna. A jak teraz słuchają mojej nowej wersji to wydaje im się to wszystko tragiczne, najwyżej tragikomiczne. Być może właśnie udało mi się w tym audiobooku narzucić słuchaczom taką moją wizję. Zawsze chciałem, aby w "Lubiewie" było więcej tragizmu niż komizmu. Poza tym bardzo przejmująco wypadły te najbardziej poważne fragmenty, jak "Śmierć Dżesiki". Co do śmiesznych fragmentów, prawdopodobnie czytając i interpretując to, co czytam, mimo wszystko dystansowałem się do nich i do tego komizmu, bo na wyższym poziomie to już NIE jest śmieszne, o ile rozumiecie, co mam na myśli. Niby takie śmichy - chichy z ulotki o AIDS, a jednak patrząc bardziej z dystansem - tragedia, a nie komedia... Niby taka śmieszna Łucja Kąpielowa, a jak skończyła? Niby takie śmieszne, że jeden Niemiec zjadł drugiego Niemca, ale ile musi się głodu niezaspokojonego seksualnego zgromadzić w człowieku i ile rozpaczy, desperacji, aby zdecydował się posiąść całkowicie czyli pożreć drugiego człowieka! Ile rozpaczy w cynicznych żarcikach Radwanickiej...

Tak więc taki audiobook to nie jest przedstawienie tekstu tylko pokazanie wizji tekstu. Jak "Wesele" jednego reżysera będzie inne niż "Wesele" innego reżysera, bo to są inne wizje. Dlatego męczą mnie takie teskty w stylu: "Ale ja już czytałem Lubiewo dawno temu, to czemu mam teraz słuchać?" Czytałeś scenariusz "Wesela", a tu masz je wystawione w teatrze.
https://www.facebook.com/witkowski.mich ... %2CO%2CP-R
Obrazek
Awatar użytkownika
Hebius
Posty: 17628
Rejestracja: 18-07-2018 12:20:10
Lokalizacja: Kętrzyn

Re: Michał Witkowski na tapecie (nie tylko foto)

Post: # 216886Post Hebius »

Michał Witkowski na FB pisze:Michał Witkowski, "Dziennik kubański", fragment

Pogoda się zmieniła. Mówi się, że teraz na Kubie nie sezon. Że zaczyna się okres tajfunów. Zamawiam tajfun Diego. Wiatr pachnący praniem na sznurku targa moje włosy układane na suszarkę w pokoju. Jakby sam był brutalnym facetem, chwyta mnie obiema rękami za twarz i wykręca. Pluje mi w usta. Jestem w takim nastroju, tak rozerotyczniona, że mogę zajść w ciążę z wiatrem.

Wreszcie jest i K u r w a. Nie przeprasza, że się spóźniła, bo pewnie nawet tego nie zauważyła. Mówi, że dziś idziemy na połów na stację benzynową. Od razu mi staje.
Bo trzeba tu koniecznie wyjaśnić, czym jest zjawisko stacji benzynowej na Kubie. Wspomniałem już o pokrewnym mu zjawisku "lujów siedzących na chodniku przy rozkręconym samochodzie": stare auto, łada, albo żiguli, a często też maluch, polonez lub duży fiat. Rozkręcony co do jednej śrubeczki. Każda z nich leży w idealnym porządku na asfalcie wśród szmatek i t d. Nad tym wszystkim deliberuje konsorcjum dziesięciu zaaferowanych lujów w podkoszulkach żonobijkach, całych w smarze. Zastanawiają się, drapią w głowy, palą, plują, i koniec końców, te ich stare samochody są bardziej zadbane niż takie z normalnego świata więc nigdy nie lądują na złomie, bo w komunie rzeczy się nie wyrzuca, tylko używa i naprawia. To zjawisko nazywam Rozkręcone Auto, w skrócie RA.
Zjawisko RA jest pokrewne zjawisku GA (Gasolinera).

Owe stacje, stacjami rozkoszy czy też stacjami męki pańskiej lepiej by było nazwać. Rozkosz jest bowiem tylko drugą stronę medalu, którego pierwszą jest ból i głód. Ból, że oto mijasz stację i nie jesteś pojemny jak ta przeciekająca cysterna na wodę, która stoi zaparkowana pod palmą, ból, że znowu wszystkiego nie przerobisz. Że odrapane, że malownicze, że nagle w środku rośnie zakurzona palma, na której mieszka wyliniała od benzyny i uzależniona od ropy papuga, że kolorowe napisy, zawijaśne - tego chyba nie muszę mówić. Zawsze ilekroć przechodziłem koło stacji, przypominał mi się tytuł wczesnego filmu Felliniego "Wałkonie". Upał. Luje siedzą w siatkowych podkoszulkach na wąskich ramiączkach, tatuaże się nagrzewają, a oni po prostu się wałkonią. Jeden grzebyk wyciągnie, po włosach se przejedzie, chusteczką otoczy i zagra "Besame mucho" lub "Hasta Sempre" rzewnie. Inny kostkę Rubika ma i nią kręci. To się siłują na rękę... To kopią w opony jakiegoś samochodu... Po prostu jest to męskie miejsce do siedzenia i wałkonienia się...

Wiem, że może nieekologicznie i niepoprawnie to zabrzmi, lecz czasem zdarza się i tak, że wałkonie owi koguty mają żywe, z pięści im się wyrywające z wielkim hałasem, a piór gubieniem, i tymi kogutami żywymi (do czasu) się nawzajem, jak kukiełkami, n a p i e r d a l a j ą, a usmarowany po uszy najpiękniejszy luj pracujący tu głównie pod samochodami stoi, pali (na stacji benzynowej!) i z przyjemnością się przygląda. Nawet na Kubie zakazane, cóż, kiedy policjanci największymi owych walk kogutów są miłośnikami i kibicami, któż więc tępić by je miał? Obciąg też niby mają ograniczać, a pierwsi w kolejce do spustu surówki stoją na rozszerzonych nogach i w ucho jęzorem, niczym wężem zdradliwym, włażą.

Któż więc na tej Kubie pilnuje porządku? Nikt. Porządek sam się pilnuje i jest dobrze, choć Szwedowi jakiemuś czy Norwegowi protestanckiemu mogłoby się wydać, że jest źle, okna niepomyte, bo prawdę mówiąc szyb od dawna nie ma...
Łowy na stacji benzynowej na Kubie to coś jak łowić ryby w akwarium.

Aby przeczytać Dziennik kubański [ebook + audiobook] zgłoś się na messengerze!
https://www.facebook.com/witkowski.mich ... %2CO%2CP-R
Obrazek
Awatar użytkownika
bolevitch
Posty: 6346
Rejestracja: 22-07-2018 14:45:00

Re: Michał Witkowski na tapecie (nie tylko foto)

Post: # 217002Post bolevitch »

czy mnie się zdaje czy stylistycznie gdzieś zbaczamy?
Awatar użytkownika
Hebius
Posty: 17628
Rejestracja: 18-07-2018 12:20:10
Lokalizacja: Kętrzyn

Re: Michał Witkowski na tapecie (nie tylko foto)

Post: # 217005Post Hebius »

"Dziennik kubański" jest tekstem sprzed kilku lat.
Obrazek
Awatar użytkownika
Hebius
Posty: 17628
Rejestracja: 18-07-2018 12:20:10
Lokalizacja: Kętrzyn

Re: Michał Witkowski na tapecie (nie tylko foto)

Post: # 217131Post Hebius »

Michał Witkowski na FB pisze:Moja Babcia Anna Csillag (fragment, który nie wszedł do „Wiary”)

Moja Babcia Wrocławska. Po nocach pracująca nad środkiem na porost włosów, jak średniowieczny alchemik, jak jakaś szalona Anna Csillag lat osiemdziesiątych. Jałowe słoiczki i buteleczki z brązowego szkła, jak również bazowe składniki, dostarczał jej hurtowo pracujący w Herbapolu dziadek. To była czysta profeska. Więc z miną spiskowca wręczała mi słoiczki, ale nie z przetworami, których nigdy nie robiła. W środku przelewała się jakaś skomplikowana maź zielonoburordzawa, dwufazowa, opalizująca, przed użyciem wstrząsnąć. I to były jej przetwory.
Dziadek był posiadaczem potężnej łysiny, na której babcia mogła prowadzić eksperymenty na ludziach zupełnie legalnie w swoim dwupokojowym mieszkanku w bloku na Młodych Techników, z widokiem „na skwerek”. Dziadek posłusznie nacierał całą łysinę z resztkami okalających ją siwych włosów najnowszym specyfikiem, pozwalał sobie nałożyć na to czarną siatkę i tak siedział przed telewizorem, oglądał sobie Koncert Życzeń.

W upalne popołudnia nie było już wtedy chętnych do kąpieli w pachnącej szlamem Odrze, więc my, dzieci, siedzieliśmy choćby dla chłodu i zapachu, przyglądając się ślimakom wodnym w długich, zakręconych w świderek muszelkach. Kiedyś zabrałem jednego do domu i próbowałem hodować w słoiku z wodą. Potem mi się znudził i – jak wcześniej trzy kolejne chomiki, jedna myszka i jedna papużka – wylądował u babci, która hodowała („dohodowywała”) zwierzęta „po mnie”. Kiedy ją potem odwiedziłem wraz z tatą, już tego ślimaka nie było.

Babcia powiedziała tylko:
– Wylęgła się z niego jakaś egzotyczna mucha i odleciała.
Chyba uznała, że „wyciąg ze ślimaka wodnego” doskonale wzbogaci jej najnowszy preparat na porost włosów.

Kilku moich kolegów z klasy cierpiało z powodu zbyt wolnego porostu włosów łonowych, ponieważ wśród chłopców zapanował prawdziwy wyścig w tej kwestii i tu otwierały się poważne możliwości biznesowe dla mojej babci, która przekazywała im przeze mnie w butelkach do syropków, z brązowego szkła, swoje mikstury, a chłopcy dzielnie i niezmordowanie wcierali, aż naprawdę zaczęli mieć problemy z włosami na dole. W ten sposób moja babcia produkowała sobie popyt. Pierwsze mikstury za darmo, jak heroina u dilera, ich zadaniem było przerzedzić włosy i stworzyć właściwy problem, który potem do woli można naprawiać kolejnymi miksturami.

Po śmierci dziadka zabrakło łysiny do testów na ludziach i została nam tylko ukryta za zaczeską łysina mojego taty, do której się nie przyznawał. Ale ileż problemów! Dostawałem w sekrecie próbki i w domu miałem „wypróbować na tatusiu” nowy środek na porost włosów, tak aby niczego nie zauważył. Wszystkie chwyty dozwolone. A więc każdorazowo innym podstępem. Domieszać mu do szamponu. Wymazać mu nim głowę w czasie snu… Nic dziwnego, że wobec tych komplikacji trudno było zachować systematyczność zabiegów i to mogło fałszować na niekorzyść wyniki testów.

Mama, która nie cierpiała babci, (oj, i vice versa”!), wpadała w szał za każdym razem, kiedy się wydało, że znowu „testowałem na tatusiu”.
– Dlaczego ten ręcznik jest taki zielony? – pytała podejrzliwie – Wiesz coś o tym? Znowu próbowałeś jakieś JEJ świństwo? Gdzie to masz? Oddaj!

Kalendarzyk z roku śmierci mojej Babci Wrocławskiej (1997), oprawiony w czerwone płótno z jakimiś chińskimi smokami... Tak bardzo smutny, z datami chemii. Z adresami różnych magików od raka, leczących wahadełkiem i piciem własnego moczu, bo babcia, która zawsze miała tendencje do mistycyzmu, na koniec całkiem popłynęła… Z zapisanym na wewnętrznej stronie okładki adresem pracowni peruk… I gdzie teraz, babciu, twój wspaniały środek na porost włosów? PS: Czy "Zyta Witkowska Hair" to nie jest dobra nazwa na markę kosmetyków i supli na wypadanie włosów? Kto da kapitał początkowy?

Michał Witkowski AUTOBIOGRAFIA, wersja uzupełniona i rozszerzona.
https://www.facebook.com/witkowski.mich ... AHEtZ7p4Rl
Obrazek
Awatar użytkownika
Hebius
Posty: 17628
Rejestracja: 18-07-2018 12:20:10
Lokalizacja: Kętrzyn

Re: Michał Witkowski na tapecie (nie tylko foto)

Post: # 217913Post Hebius »

Michał Witkowski na FB pisze:
Wiedeń, grudzień 1992
Był grypowy koniec grudnia. Mróz. Wraz ze śmierdzącym kwiatem bezdomnej nocy wiedeńskiej sypiałem przylepiony do samych schodów automatycznych, z których wiało trochę ciepła. Nie można było zejść do metra zatrzymanymi już schodami, bo zejścia te zamykano na noc kratami, jak w średniowiecznych zamkach. Jednak zza tych krat wiało jeszcze nieco ciepła. Pachniało wciąż tą mini pizzą i innymi pysznościami sprzedawanymi w podziemiach. Moja sytuacja higieniczno – estetyczna była już fatalna. Śmierdziałem jak kloszard, buty obtarły, na chuju coś mi się zalęgło. Całkowicie uniemożliwiało to zarabianie. Nie było najmniejszych szans na żadną mini pizzę. Nie jadłem już nic od paru dni i zaczynałem patrzyć na ludzi jak na coś do jedzenia.
Którejś nocy spóźniłem się na najważniejsze wydarzenie bezdomnych – zamykanie metra. Każdy chciał się schować i zostać na noc w metrze, ale jakaś taka paramilitarna służba metra wypędzała z niego takimi kijami. Widząc, że się spóźniłem, niemal się rozpłakałem. Kraty były już opuszczone. Nagle słyszę, że ktoś coś do mnie mówi po niemiecku. Już powoli zaczynałem rozumieć ten język, może bardziej intuicyjnie. Odwróciłem się. Zobaczyłem młodego chłopaka, zapewne narkomana, przypominającego szczurka, bo wciąż węszył i w każdej chwili był gotowy prysnąć. Śmierdział jeszcze bardziej, niż ja. Jego spierzchnięte wargi rzeczywiście mówiły do mnie. Musiałem się do tego przyzwyczaić, bo od wielu, wielu dni nikt się do mnie nie odezwał. Faktycznie ktoś do mnie mówił. Obszarpany, o twarzy całej w liszajach i pryszczach, węszący, mógł mieć dwanaście lat albo dwadzieścia dwa, nie było wiadomo, ale w oczach miał mądrość szczura, i jego wolę przetrwania.

Mówił tylko po niemiecku, a na dodatek jąkał się strasznie, ale paradoksalnie właśnie jego rozumiałem. Wyglądał jak obraz pięknego młodzieńca, ale stary, może z szesnastego wieku, popękany i zniszczony, poczerniały i popękany, tak że przez te wszystkie strupy i liszaje ledwo było widać piękną, młodą twarz. Ale była tam gdzieś pod spodem, bez dwóch zdań. Do szczurka upodabniała go też ciągła nerwowość, rozmawiał ze mną, ale widział, co się dzieje z tyłu, czy nie nadchodzi policja, czy nikt nie chce mu czegoś wyrwać, gotów był w każdej chwili czmychnąć do jakiejś sobie tylko znanej nory w metrze, dziury w ziemi, oglądał się nagle za siebie… Znał to miasto pod względem zdobywania żarcia i miejsc na noc, jak znają je tylko szczury.
Nazywał się Kurt.

Byłby nawet ładny, gdyby nie był tak zniszczony heroiną i wszystkim, co się z nią wiązało. Nasze relacje mogłyby przypominać przyjaźń, gdyby nie to, że z heroinistą nie da się przyjaźnić, można tylko wchodzić w chwilowe układy. Na początku brzydziłem się go i nie chciałem z nim rozmawiać, uważając, że to już ostatnie dno, zadawać się z takim rzęchem i łachmaniarzem, ale było w nim coś, co mi mówiło, „trzymaj się go”. I rzeczywiście, powiedział mi, że to jest frajerstwo usiłować się dostać do metra po dwunastej w nocy od wejścia na Karlsplatz, i w ogóle od jakiegokolwiek oficjalnego wejścia, na które spuszczają te żelazne kraty. Choćbyś nie wiem ile dni głodował, przez te kraty i tak się nie przeciśniesz! On miał zaprzyjaźnioną starą Arabkę, która po zamknięciu metra czyściła podłogę froterką czy inną maszyną czyszczącą i dlatego schodziła zejściem nieoznakowanym. Jest z nią umówiony i jak chcę to mogę z nim iść, ale musimy się spieszyć, bo za piętnaście minut ona musi być w robocie. Szliśmy tym mroźnym, zaśnieżonym i nieprzychylnym Wiedniem. Moja skórzana kurtka już brudna, wszystko brudne, bo w tych ciuchach przebywałem dniami i nocami, spałem, jadłem i w ogóle nie ściągałem, walkman zgubiony i stracony z powodu nie wykupienia na czas boksu na dworcu, zapalniczka nie mająca już czego zapalać. Jak wszyscy bezdomni zbierałem z ulicy pety, owszem, ale kiepsko mi szło. On szedł zupełnie inaczej, niż ja. Po pierwsze jakby przemykał, właśnie jak mysz czy szczur, możne nawet bardziej mysz, boczkiem, chyłkiem, a przechodząc koło każdego automatu, koło każdej budki telefonicznej, odruchowo sprawdzał, czy w tej dziurze, gdzie wypadają drobne, nic nie zostało. Wkładał tam palce, nawet się nie zatrzymując. Nie przepuścił też żadnemu niedopałkowi, których ja w ogóle nie zauważałem, schylał się i chował do jakiejś sakiewki. A wokół wciąż przejeżdżali ludzie w czarnych, ciężkich, opływowych jak na tamte czasy mercedesach i beemkach, patrząc na nas jak na statystyki i problemy społeczne, z którymi politycy powinni wreszcie „coś zrobić”. W końcu doszliśmy do zupełnie niepozornego i nieoznakowanego baraczku, trochę większej budki, on zapukał. Otworzyła nam wzmiankowana wyżej zakwefiona stara Arabka o brwiach zrośniętych jak u Fridy Kahlo. Jej czarne szaty (nie miałem wówczas pojęcia, jak się nazywają) pachniały curry. Weszliśmy. Nareszcie, po raz pierwszy od wielu, wielu dni, ogarnęło mnie ciepło. Przed kobietą stała przedziwna maszyna przypominająca elektryczną kosiarkę do trawy. Arabce wyraźnie ulżyło, kiedy nas zobaczyła, widać, że musiała już zaczynać pracę i bała się, że Szczurek się spóźni. Pachniało kawą, stał tam ekspres przelewowy. Szybko wypiliśmy gorącą kawę, która zapewne, jak to zwykle kawy z ekspresu przelewowego, była lurowata, ale nam smakowała niesamowicie, wlewała w nasze zamarznięte na kość ciała gorące chmury ciepła. Możliwe, że była tylko letnia, ale nas parzyła. Poza tym w pomieszczeniu wisiała zwykła tablica korkowa z jakimiś schematami i rozpiskami przykutymi kolorowymi pinezkami. Teraz dopiero zauważyłem niepozorną windę w ścianie. Wsiedliśmy do niej wraz z Arabką i jej maszyną, zapełniając szczelnie niewielką przestrzeń. Nasz smród musiał aż wiercić w nosie. Arabka nacisnęła guzik z napisem -2. Wysiedliśmy w całkowicie opustoszałym metrze. Przechodziłem tędy tyle razy, ale nigdy nie zauważyłem tych niepozornych drzwi. Metro było pełne takich swoich tajemnic leżących na widoku, których nikt nie zauważał. Arabka włączyła swoją maszynę, która od razu zaczęła wydawać cichy szum. Umieszczone w jej bokach spryskiwacze pryskały wodą, szczotki się obracały, a ona zaczęła sobie śpiewać i przestała się nami interesować. Szczurek nie musiał ani się kryć, ani uciekać, ale spokojne, zrelaksowane odejście nie leżało w jego charakterze. On zawsze przymykał pod ścianą, krył się, a zamiast odchodzić – pryskał, jak wypuszczona z klatki mysz. Prysnęliśmy więc, jakby Arabka zamierzała zaraz nas złapać.

Boże, jak on znał to metro! Stojącymi obecnie automatycznymi schodami zeszliśmy na dół, na peron. Czułem się bardzo nieswojo, kiedy kazał mi zejść na tory, którymi zwykle przyjeżdża pociąg. A gdyby jednak coś nadjechało? Ale on już szedł przeskakując zabawnie z jednego podkładu na drugi. Ku mojemu przerażeniu, weszliśmy w ciemny tunel. Zapach smaru, podkładów kolejowych i czegoś nieuchwytnego wzmógł się bardzo. Weszliśmy w kompletną ciemność. Zapewne jednak nie była tak kompletna, skoro spostrzegłem ze zdumieniem, że nawet tu, wewnątrz tunelu metra, ktoś wydziergał na ścianie jakiś napis. Można było sobie nogi połamać, bo podkłady leżały na betonowych belkach, a one były bardzo wysokie, i można było między nie wpaść. Szczurek z wprawą kicał z jednej na drugą. Czasami coś kapało na głowę. Byłem zmęczony i chciałem się położyć, a nie iść podziemnym korytarzem Bóg jeden wie dokąd. A gdybyśmy tak zabłądzili i do rana nie odnaleźli wyjścia? Na pewno coś by nas przejechało. Bo ciągle napotykaliśmy różne rozstaje, zagłębialiśmy się w kolejne labirynty tego metra, niektóre korytarze były nowe, szerokie i oświetlone, z szerokimi niszami raz po raz po bokach, z gaśnicami w nich, różnymi budkami z telefonem. Nawet zdjąłem taką słuchawkę, miała tylko dwa guziki. Bywały też dziwne światła – znaki. Ale szczurek wybierał te starsze, węższe, w których podkłady kolejowe pachniały jak średniowieczne, impregnowane drewno, jak nasz drewniany kościółek w parku Szczytnickim. Tu już ostro kapało na głowę, było ciemno, żadnych nisz na gaśnice czy telefony, a im bardziej się w nie zagłębialiśmy, tym bardziej one karlały, zaczynały przypominać tor ciuchci, nawet tory robiły się węższe i na pewno te dzisiejsze wagony już tu nie jeździły. Raz znaleźliśmy się na nieznanym nikomu peronie, nie istniejącym na dzisiejszej mapie wiedeńskiego metra, z nazwą wypisaną na białym tle gotykiem. Ale jeszcze chwila i musiałem zrewidować moją opinię, że podziemia te są nikomu nieznane. Bo oto otworzyła się przed nami spora jakby nisza, czy może polana, podziemne pomieszczenie. Tego, co tam zobaczyłem, nie zapomnę do końca życia!

Początkowo myślałem, że to jakaś składnica szmat. Jednak przy bliższym przyjrzeniu, te szmaty okazały się dziesiątkami bezdomnych. Oczywiście koczowali tu też i grali na akordeonie Cyganie, a jakże! Dałbym głowę za to, że niektóre ze staruszek od lat stąd nie wychodziły. To byli ludzie, którzy postanowili raz na zawsze „zostać w metrze”. Nie wiedzieli, który jest rok, ani jaka obecnie panuje pora roku. Palili ogniska. Nad nimi przejeżdżały te czarne mercedesy i ludzie z „Mozart Kopf Kugeln”.

To były katakumby. Niektórzy mieli wózki ukradzione z supermarketów Aldi. W tych wózkach trzymali wszystkie śmieci i przedmioty, jakie udało im się zdobyć. To niewiarygodne, czego bezdomni nie są w stanie zakitrać w tych swoich wózkach. Ponieważ Austria należała do świata przesytu, na ulice i śmietniki ludzie często wystawiali działające radia, telewizory, AGD, po prostu dlatego, bo im się znudziły i chcieli sobie kupić nowsze modele. Radia na baterie działały i nadawały różne wiadomości, które tu, pod ziemią, kompletnie nikogo nie interesowały. Kiedy umierał ze starości jakiś dziadek, których było w Wiedniu pełno, spadkobiercy wywalali na śmietniki całe mieszkania, wnętrza szuflad, szaf, wszystko, byle tylko jak najszybciej odmalować i sprzedać. Były tam leki, książki, płyty – wszystko. Teraz widziałem to tu. Stare kobiety czesały sobie nawzajem długie, siwe włosy. Cyganie oczywiście palili coś bardzo złego, nie wiem, dlaczego ten naród gardzi drewnem, drewno tak bardzo nadaje się na ogniska, w przeciwieństwie do opon, materacy, włosia i tapicerki samochodowej. To było coś wyjątkowo jadowitego, może podpalili jakiś telewizor. Usiedliśmy przy jednym z ogni. Szczurek od razu wyjął łyżkę, herę, cytrynę, zrobił sobie działkę, podgrzał nad zapalniczką, wciągnął mętną mieszankę do strzykawki, którą wyjął zza ucha i zrobił sobie zastrzyk w szyję. Po czym ułożył się wygodnie u mnie na kolanach i zasnął. Miałem nadzieję, że nie był to żaden ostateczny, złoty strzał, bo gdyby wykitował to bez niego nigdy nie znalazłbym drogi powrotnej. Musiałbym tu zamieszkać już na zawsze, a nie byłem jeszcze na to gotowy. Rozglądałem się dookoła z ciekawością. Większość kloszardów rozsypywała przed sobą tytoń ze znalezionych niedopałków i układała go w kupki, a potem skręcała z tego nowe papierosy. Inni rozprostowywali swoje siatki z Aldiego i Billi, układali kubki z McDonalda, karmili swoje psy, z którymi w dzień żebrali, a jeden gruby i przerośnięty ponad miarę Murzyn cały czas psikał się dezodorantem. Choć może raczej był to odświeżacz powietrza ukradziony z jakiegoś szaletu. Teraz to brzmi malowniczo, ale wówczas byłem załamany. Myślałem sobie: miałaś być w Enerefie, miało być tak pięknie, pachnące proszki do prania, szampony, kremy, perfumy Chanel, a jest gorzej niż we Wrocławiu, brud smród, kiła i mogiła.

Michał Witkowski
AUTOBIOGRAFIA, tom 2 "Mefisto"

ABy czytać Mefista i dalsze tomy Autobio oraz Dzienniki, zgłoś się na messengerze!
https://www.facebook.com/witkowski.mich ... %2CO%2CP-R

Dobrze pamiętam, że podobny obrazek był w Fynf und cfancyś?
Obrazek
Awatar użytkownika
bolevitch
Posty: 6346
Rejestracja: 22-07-2018 14:45:00

Re: Michał Witkowski na tapecie (nie tylko foto)

Post: # 217916Post bolevitch »

w Lubiewie jest historia chłopaczka, który w Austrii czy RFN-ie wylądował jako bezdomny na ulicy i żeby mieć na jedzenie przyłączył się do grupki nieletnich złodziejaszków?
Awatar użytkownika
Hebius
Posty: 17628
Rejestracja: 18-07-2018 12:20:10
Lokalizacja: Kętrzyn

Re: Michał Witkowski na tapecie (nie tylko foto)

Post: # 217927Post Hebius »

Wydaje mi się (tak zapamiętałem), że w Lubiewie to raczej wszystko dzieje się w Polsce.
Obrazek
Awatar użytkownika
bolevitch
Posty: 6346
Rejestracja: 22-07-2018 14:45:00

Re: Michał Witkowski na tapecie (nie tylko foto)

Post: # 217936Post bolevitch »

na pewno jest historia dziejąca się za granicą
Awatar użytkownika
bolevitch
Posty: 6346
Rejestracja: 22-07-2018 14:45:00

Re: Michał Witkowski na tapecie (nie tylko foto)

Post: # 217948Post bolevitch »

bo chyba to narrator XXL opowiadał o kobiecie, która po przyjeździe do Paryża doznała szoku cywilizacyjnego i nie była w stanie wyjść z hotelu?
Awatar użytkownika
Hebius
Posty: 17628
Rejestracja: 18-07-2018 12:20:10
Lokalizacja: Kętrzyn

Re: Michał Witkowski na tapecie (nie tylko foto)

Post: # 217960Post Hebius »

Hmm... nie pamiętam podobnej opowieści. Ale dawno Lubiewo czytałem i od tego czasu one się mocno zmieniło, bo korzystałem z pierwszego wydania.
Obrazek
Awatar użytkownika
bolevitch
Posty: 6346
Rejestracja: 22-07-2018 14:45:00

Re: Michał Witkowski na tapecie (nie tylko foto)

Post: # 217976Post bolevitch »

To jest rozdział pt. Dianka. Bohaterem jest prostytuujący się szesnastolatek z Bratysławy. Akcja dzieje się we Wiedniu
Korzystam z: Lubiewo. Bez cenzury, Świat Książki
(Przy okazji odkryłem, że moje konto na publio.pl jest wciąż aktywne)
Awatar użytkownika
uzytkownik_konta
Posty: 6443
Rejestracja: 18-07-2018 15:54:11

Re: Michał Witkowski na tapecie (nie tylko foto)

Post: # 217983Post uzytkownik_konta »

To chyba niemożliwe żeby radio łapało w metrze - jak nieraz na parkingach podziemnych trzeszczy i przerywa. A mam na myśli np. parking pod hipermarketem, a nie pod parudziesięcioma metrami ziemi i betonu.
ODPOWIEDZ