To się czyta

Książka, kino, teatr, muzyka, telewizja...
Regulamin forum
Info: tematy możliwe do przeglądania przez gości forum, dostępne indeksowanie dla bootów typu Google.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Achim
Posty: 1271
Rejestracja: 13-07-2019 19:29:55
Lokalizacja: Wrocław

Re: To się czyta

Post: # 183099Post Achim »

„ Żebrowski. Hipnotyzer”
Jakub Socha przypomina w swojej książce postać Edwarda Żebrowskiego, reżysera, scenarzysty, pedagoga, wielkiego autorytetu w świecie filmowym. Od wojennego dzieciństwa, poprzez awanturniczą młodość, spędzoną z Hłaską i Iredyńskim, pobyt w więzieniu, realizację filmów i chorobę, która wyhamowała pracę na planie. O Żebrowskim mówią współpracownicy : Michał Komar, Janusz Zaorski czy Wojciech Marczewski, od którego wypowiedzi autor zaczerpnął tytuł „ fantastycznie pracował z aktorami, mówił niewiele, ale ich zwyczajnie hipnotyzował. Edward w ogóle był hipnotyzerem”, a także studenci Mistrza : Karolina Bielawska, Adrian Panek. Autor, pewnie świadomie, nie poprosił o wypowiedź Krzysztofa Zanussiego, długoletniego współpracownika Żebrowskiego. Książka Sochy to opowieść o autorytecie: postaci, która przebywała w tle, lecz pozostała ważna, znacząca, pełniła funkcję drogowskazu. Na jej kartach, poza wymienionymi, pojawiają się Stanisław Różewicz, Lem, Kutz, Zapasiewicz, Kieślowski. To także przypomnienie, dawnego, autorskiego kina i jego siły oddziaływania intelektualnego.
Es gibt ein Leben und ich lebe es . Romy Schneider.
Awatar użytkownika
uzytkownik_konta
Posty: 4579
Rejestracja: 18-07-2018 15:54:11

Re: To się czyta

Post: # 183563Post uzytkownik_konta »

Miroslav Ivanov, "Zamach na Heydricha", Książka i Wiedza 1978, ss. 458.

Obrazek

Ciekawie się to czyta z perspektywy polskiej, bo zapewnia ona niezłą huśtawkę. Zaczyna się z podejściem nieco pobłażliwym, szczególnie że efekt ten wzmaga również przedmowa, a i działania czechosłowackich władz na uchodźstwie przypominają nieco "'Allo 'Allo". Straszna amatorszczyzna - skoczkowie zrzucani byle gdzie i byle jak, tułają się następnie po okolicy bez konkretnego planu i kontaktów, chodzą po domach; wszyscy rozpowiadają sobie nawzajem o tajnej misji, werbują do współpracy przypadkowe osoby. Nawet pobieżna lektura np. "Wielkiej gry" Kamińskiego czy - dużo późniejszego - "Małego konspiratora", wywołuje przekonanie, że Czechosłowacy nie mieli pojęcia co robią. Można się zdziwić, że dożyli zamachu. Później jednak robi się dużo poważniej, bo autor szczegółowo omawia konsekwencje zamachu - zarówno represje wobec ludności cywilnej, niejednokrotnie nacechowane niczemu niesłużącym okrucieństwem, jak i heroiczny opór, który - przy całej świadomości, że sytuacja jest beznadziejna - konspiratorzy stawiali do ostatniej chwili. W związku z czym polski czytelnik może się na koniec poczuć głupio, że na początku go to bawiło; szczególnie że - koniec końców - okazuje się, że być może Czechosłowacy nie mieli odpowiednich zasobów i wiedzy, a nawet rozsądku, ale nie brakowało im woli działania; byli też zakładnikami uwarunkowań politycznych - "większej sprawy", "wyższego dobra", które stanowiło motywację tej akcji, niemającej przecież szans na przyniesienie bezpośredniej korzyści militarnej. A to coś, co Polacy powinni rozumieć doskonale. Może nawet jest to w pewnym stopniu budujące, że nie tylko strona polska temu ulegała.

Natomiast co do samej książki, w zupełności podzielam opinie, które można znaleźć w internecie, tj. że jest świetnie napisana - jeśli nie wybitna, to na pograniczu tego określenia. Świetnym rozwiązaniem jest niespodziewany sposób prowadzenia narracji. Sądziłem bowiem, że będzie to typowa praca historyczna. Tymczasem - z wyjątkiem paru stron - są to monologi (przy czym przypuszczam, że fragmenty zatytułowane "Monolog historyka" to przemyślenia samego autora), które w większości można też określić mianem wypowiedzi świadków. Są dość surowe; nie usuwano z nich sprzeczności czy nieścisłości, a jedynie są one komentowane w "Monologach historyka" właśnie. Prawdopodobnie nie dla każdego będzie to łatwe w odbiorze, ale u mnie sprawdziło się znakomicie.



W międzyczasie próbowałem też zrobić zestaw z "Kosmicznego wyścigu" Stephena Walkera (Wydawnictwo Poznańskie, 2023, 17 godz. 22 min., czyt. Bartosz Głogowski) i Normana Mailera "Na podbój Księżyca" (Książka i Wiedza, 1978, ss. 551).

Obrazek

Z pierwszym poszło bardzo dobrze. Może nie jest to dzieło wybitne, ale w pełni poprawne pod każdym względem, dobrze (choć - ponownie - nie wybitnie) napisane; miejscami wątki biograficzne są zbyt rozbudowane, a kwestie techniczne niemal nieporuszone. Moim odruchem jest napisać, że nie jest to ani Capote, ani Kapuściński - ale przecież prawie wszystko nie jest ani Capotem, ani Kapuścińskim, toteż nie oznacza to, że praca Walkera nie jest godna polecenia. Przeciwnie - jeżeli tylko ktoś jest zainteresowany tematem, namawiam aby się z tym zapoznał. Mam jednak problem z napisaniem czegoś więcej, gdyż jest to "literatura dworcowa", którą się zwykle kupuje w celu przerzucenia w międzyczasie.

Gorzej z Mailerem - było to moje drugie podejście; po pewnym czasie od pierwszej próby zaczęło mi się wydawać, że być może poprzednio po prostu nie byłem w nastroju. Myliłem się. To po prostu do niczego się nie nadaje. Na kilka stron pieprzenia przypada jedna strona treści w jakikolwiek sposób dotyczącej tematu książki. Autor ma skrajnie pretensjonalne usposobienie (pisze o sobie w trzeciej osobie, na litość boską!), a przede wszystkim jest stale niezadowolony i znudzony. Pozwolę sobie podkreślić: NIEZADOWOLONY I ZNUDZONY, obserwując pierwszą wyprawę ludzkości na księżyc z samego centrum wydarzeń. Ale nie to jest najgorsze. Otóż Mailer był bliski Świętego Graala, a mianowicie zaczął się w pewnym momencie koncentrować nie na locie na księżyc, a na ludziach ten lot na księżyc obserwujących. Mógł na tej podstawie przygotować świetny reportaż z zacięciem socjologicznym; dokument tej części całej historii, która jako jedyna nie została wtedy, z perspektywy pierwszej osoby, wnikliwie opisana. Ale to też mu nie wyszło, gdyż - ponownie - na jedną stronę treści przypada kilka stron pieprzenia od rzeczy. Zmarnowana okazja. Ciekawym przedsięwzięciem byłoby natomiast, gdyby zdolny redaktor-ghostwriter wynotował z całego tego wytworu fakty, względnie wrażenia związane z tematem, a następnie napisał na ich podstawie tekst, który rzeczywiście opowiadałby o misji na księżyc bez żalu, że się musi w ogóle ten temat poruszać. Tymczasem jednak książka ta powinna nosić tytuł "Ględzenie znudzonego megalomana", a nie "Na podbój Księżyca". A największą zagadką w całej tej sprawie jest to, dlaczego ktoś nie dość, że przetłumaczył to na jakikolwiek język, to jeszcze wydał tę makulaturę po raz drugi - w 2019 r. wyszło bowiem drugie polskie wydanie. Obawiam się jednak, że - w przeciwieństwie do niejednej zagadki kosmosu - tajemnica tego zjawiska, jako niedostępna dla zdrowego umysłu, pozostanie niewyjaśnioną.
Awatar użytkownika
Czartogromski
Posty: 5896
Rejestracja: 22-07-2018 10:10:25
Lokalizacja: Kufszynek
Kontakt:

Re: To się czyta

Post: # 183567Post Czartogromski »

Norman Mailer był już wtedy Wielkim Pisarzem i może uznał, że świat chce poznać, co Wielki Pisarz sobie roi na zadany temat? A wydawca podzielał to zdanie i książkę wydał.
Awatar użytkownika
uzytkownik_konta
Posty: 4579
Rejestracja: 18-07-2018 15:54:11

Re: To się czyta

Post: # 183583Post uzytkownik_konta »

Dokładnie tak było, co sam przyznaje, i się tym jeszcze chełpi (pełny rozmiar po kliknięciu)!

Obrazek

Że sobie pozwolę na taki żart:

Obrazek
Awatar użytkownika
jazzik
Posty: 8957
Rejestracja: 18-07-2018 22:26:03

Re: To się czyta

Post: # 183604Post jazzik »

uzytkownik_konta pisze: 04-05-2024 02:22:24 A to coś, co Polacy powinni rozumieć doskonale. Może nawet jest to w pewnym stopniu budujące, że nie tylko strona polska temu ulegała.
My w ogóle mamy w tym względzie pewną renomę. Ostatnio skończyłam czytać "Galicję", którą wymieniłyśmy się z mamą jako prezentem, i tutaj przychodzi mi na myśl przytoczona opinia austriackiego kanclerza Klemensa von Metternicha, że "Polska nie jest narodem. Polska jest spiskiem" i tak się kiedyś złożyło, że na pewnym forum o II WW użytkowniczka z Pragi mi napisała coś takiego: to było bardzo w waszym stylu, ale to myśmy to zrobili.
"Nie bój się doskonałości. – Nigdy jej nie osiągniesz." Salvador Dali
Awatar użytkownika
uzytkownik_konta
Posty: 4579
Rejestracja: 18-07-2018 15:54:11

Re: To się czyta

Post: # 183608Post uzytkownik_konta »

Z tym stylem nie do końca się zgodzę. Efekt końcowy wyglądał rzeczywiście jak nasza robota, ale gdyby robili to Polacy, nieprzynosząca wymiernych korzyści tragedia zostałaby przeprowadzona zgodnie z najlepszymi regułami konspiracji :nienie:
Awatar użytkownika
Achim
Posty: 1271
Rejestracja: 13-07-2019 19:29:55
Lokalizacja: Wrocław

Re: To się czyta

Post: # 183615Post Achim »

„ Ciało huty „
Anna Cieplak już w tytule swojej prozy zapowiada i łączy dwie narracje : to opowieść o Hucie Katowice, ale opowiedziana poprzez osobiste doświadczenia młodych ludzi, którzy przybyli na Zagłębie jako jej pierwszy budowniczowie. Z jednej strony wielka polityka : Solidarność, stan wojenny, transformacja ustrojowa, a z drugiej prywatne, intymne doświadczenia : uczucia, związki ale i przemoc seksualna. Ta podwójna perspektywa obecna jest stale w obu płaszczyznach czasowych. W tej współczesnej mamy już wojnę w Ukrainie. To historia upadków i wzlotów, skomplikowanych relacji uczuciowych, ale także dziedziczenia traum z pokolenia na pokolenia, bo w warstwie współczesnej mamy opowieść o dzieciach pierwszych budowniczych Huty Katowice. Powieść ma bardzo precyzyjną konstrukcję fabularną, wydarzenia i postaci łączą się precyzyjnie.
Zachwyciło mnie pokazanie motyw siostrzeństwa, wspólnoty losu bohaterek przez symboliczne przekazywanie sobie szczepek roślin. Świat roślinny, ale i zwierząt- kanarek Ewy, jest towarzyszem losu bohaterów. Podoba mi się także opowiadanie o bohaterach, poprzez książki. Poznajemy lektury Mai i jej przyjaciółek, a ważną rolę pełni tez antologia tekstów o Hucie, pisana przez pierwsze pokolenie bohaterów, a odkrywana potem przez ich dzieci.
Świetna, współczesna proza.
Es gibt ein Leben und ich lebe es . Romy Schneider.
Awatar użytkownika
Achim
Posty: 1271
Rejestracja: 13-07-2019 19:29:55
Lokalizacja: Wrocław

Re: To się czyta

Post: # 184132Post Achim »

„ Manifest“
Bernardine Evaristo kreśli w swoim „ Manifeście“ życiowym i twórczym portret osoby i artystki wielokrotnie wykluczonej : urodzona w 1959 w Anglii z angielskiej matki i nigeryjskiego ojca, biseksualna, musiała długo walczyć z różnymi uprzedzeniami. Po czterdziestu latach pracy twórczej dostała Nagrodę Bookera. „ Manifest” to także portret self-made woman. Evaristo poprzez studia aktorskie, prace w teatrze, pisarstwo, studia akademickie i pracę pedagogiczną osiągnęła sukces dzięki uporowi, pracowitości i wierze we własne siły.
Dla mnie najciekawsza była część biograficzna, w której autorka próbuje odtworzyć własną genealogię i analizuje skomplikowane małżeństwo rodziców : angielskiej białej nauczycielki i robotnika, pochodzącego w Nigerii. To niewiarygodne, ze pół wieku temu dzieci z małżeństw mieszanych musiały walczyć z taką ilością przesądów i uprzedzeń także ze strony kościoła katolickiego. Dziś mamy inne fobie i uprzedzenia, Evaristo pisze o „ społeczeństwie gerontofobicznym” . Ciekawy jest także wgląd w sam proces twórczy : pisania prozy, poezji, rzeczy dla teatru. Wierzę w siłę „ Manifestu” jako inspiracji twórczej i życiowej, jak pisze autorka : „ Nigdy nie chodziłam na terapię, bo lubię żyć z własnymi demonami/…/ nabrałam wprawy w prowadzeniu wewnętrznego dialogu i nigdy nie szukałam potrzeby szukania pomocy. Lubię sama rozwiązywać pewne sprawy i myślę, że ta książka to właśnie taki potężny autowywiad”.
Bernardine Evaristo jest znana an forum jako autorka " Mr Loverman"
Es gibt ein Leben und ich lebe es . Romy Schneider.
Awatar użytkownika
uzytkownik_konta
Posty: 4579
Rejestracja: 18-07-2018 15:54:11

Re: To się czyta

Post: # 184286Post uzytkownik_konta »

Hebius będzie niezadowolony, że tak zbiorczo. Ale że dalej nie rozumiem, co za różnica, skoro i tak czyta o wszystkich książkach - nawet tych, których sam czytać nie zamierza - zrobię tak ponownie :lol:

T. Capote, "In Cold Blood. A True Account of a Multiple Murder and its Consequences", Penguin Books, bm. 2017, ss. 316.

Jest w tej książce fragment, w którym Capote przytacza stanowisko jednej z lokalnych gazet w przeddzień procesu - piszą tam, że o ile mieszkańcom hrabstwa może się wydawać, że oczy całego kraju zwrócone są właśnie na nich, o tyle jest to bardzo dalekie od prawdy - w międzyczasie wydarzyło się bowiem kilka podobnych morderstw, więc to konkretne nikogo na drugim końcu USA specjalnie już nie fascynuje. Mi też na początku nasuwała się podobna wątpliwość - poza epatowaniem tragedią, co tutaj może być ciekawego? Mamy obecnie dostęp do nieograniczonej ilości opisów różnych zbrodni (polecam np.: M. Omilianowicz, "Bestia. Studium zła", Od deski do deski, 2016, 6 godz. 32 min., czyt. K. Czeczot - zwłaszcza w formie audiobooka właśnie, bo prawdą jest to, co ludzie piszą w komentarzach - że Czeczot robi z tego dość nadzwyczajne słuchowisko, które przestaje być po prostu czytaną książką, a staje się osobnym dziełem); więc zapewne - pomijając to, że Capote mógłby opisywać proces schnięcia farby, i nadal czytałoby się to z przyjemnością - nie ma tutaj nic specjalnie wartego uwagi. Szczególnie że oglądałem "Capote" (2005, reż. B. Miller) i już chociażby stamtąd znałem tę historię. Myliłem się. Interesujące tutaj są dwa elementy: po pierwsze to, na co zwróci uwagę każdy, czyli dynamika relacji sprawców - dziwaczny efekt spotkania dwóch osobowości, który sprawił, że popełniono zbrodnię z jednej strony z premedytacją i - zgodnie z tytułem - z zimną krwią; z drugiej, odnosi się wrażenie, że jednak, w jakiś przedziwny sposób, wbrew sobie. Ale mnie bardziej ciekawi drugi element, powiązany z pierwszym: postać Perry'ego Smitha i pytanie co z tym facetem, do cholery, było nie tak?! Bo Richard Hickock był pojebańcem - to nie ulega wątpliwości. Ale Smith - i było to odczucie powracające w odczuciach ludzi, którzy mieli z nim do czynienia - sprawiał wrażenie całkiem porządnego chłopaka, niewątpliwie z poważnymi problemami, niewątpliwie zbyt niezależnego i nonkonformistycznego - pakującego się z tego powodu w kłopoty - być może z przesadną skłonnością do ryzyka, ale z drugiej strony uczciwego na swój sposób; takiego, co to można mu np. pożyczyć całkiem słuszną sumę i nie obawiać się, że z nią ucieknie - a co najwyżej że tak mu się akurat życie ułoży, że nie będzie miał z czego oddać (ale będzie chciał!). Capote oddał to idealnie, wkładając poniższy fragment w usta (a właściwie myśli) agenta Deweya.

Obrazek

"[P]ossible to look at the man (...) without anger", "a measure of sympathy"; "not deep enough to accomodate either forgiveness or mercy"; "psychological accident". I - co znamienne - życie Smitha to "lonely progress towards one mirage and then another". To mnie bardzo zastanawia, bo moim zdaniem właśnie to jest objawem tego, co z nim było nie tak - jakkolwiek psychiatrzy by to określili. Popatrzcie niżej - tego typu fantazje, marzenia małego chłopca, są u dorosłego człowieka - i to takiego, który niejedno widział, niejedno przeszedł i powinien być pozbawiony dziecinnych złudzeń i naiwności co do sposobu funkcjonowania świata - oznaką skrajnej niedojrzałości; życia w świecie, którego związek z rzeczywistością jest dość nikły. Powiedziałbym, że brzmią jak coś typowego dla ludzi niepełnosprawnych umysłowo.

Obrazek

Obrazek

Niestety, obawiam się, że nie ma tutaj żadnej puenty i żadnego specjalnie konstruktywnego wniosku, który by było można na podstawie tej historii wyciągnąć. Smith miał pecha dorastać w nienormalnym, chorym środowisku. To zapewne ten czynnik doprowadził do patologii, która została opisana w książce - wytworzył człowieka, który z jednej strony był w stanie z zimną krwią zabić, pod wpływem manipulacji jakiegoś draba, czteroosobową rodzinę (a był gotów nawet na 12 osób!). Z drugiej strony, był w stanie pisać poezję, płakać pod wpływem muzyki, zjednywać sobie ludzi - nawet pomimo tego, że ci wiedzieli, że mają do czynienia ze zbrodniarzem - i wierzyć, że pewnego dnia wyruszy na poszukiwania zaginionego skarbu. Capote opisuje z kolei odczucia jego siostry:

Obrazek



K. Bednarz, "Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet", Czarne, 2018, 9 godz. 19 min., czyt. K. Puchalska.

Dobrze się złożyło, że akurat w takiej kolejności tego słuchałem - najpierw D. Ugorowskiej "Zrozumieć Japonię", a dopiero później "Kwiatów...". Jak być może niektórzy pamiętają, "Zrozumieć..." było dla mnie obrazem Japonii wyidealizowanym do absurdu - i nie trzeba było być specjalistą-kulturoznawcą aby to zauważyć. Efekt, który się osiąga najpierw zapoznając się ze "Zrozumieć...", a później z "Kwiatami...", przypomina mi sytuację, w której - ucząc dziecko np. o zwierzętach - najpierw prezentuje mu się obrazki z uśmiechniętym, puszystym, mięciutkim lwem, a właściwie lewkiem, otoczonym baraszkującymi kociakami - a dopiero na późniejszym etapie edukacji mówi mu się o tym, że lew najbardziej się "uśmiecha" kiedy rozrywa na kawałki żywą antylopę, jest po uszy upaprany juchą, a całą resztę czasu poświęca na kopulację.

Przy okazji "Zrozumieć..." narzekałem na to, że...
uzytkownik_konta pisze: 11-04-2024 00:21:00Jej winą natomiast jest to, że chyba nie ma w tej książce rozdziału bez krytyki Polski i Polaków. Tymczasem druga kwestia, która przyciąga mnie do takiej tematyki, to możliwość spojrzenia na Polskę i Europę przez pryzmat bardzo odmiennej kultury. Ugorowska na wstępie przytacza powiedzenie amerykańskich żołnierzy, że zrobić coś można na sposób dobry, sposób zły oraz sposób japoński. Jeśli dowiadujemy się, na czym ten japoński (amerykański, czeski, meksykański, nowozelandzki itd.) sposób polega, jednocześnie dowiadujemy się też o tym, co z perspektywy Japończyka (Amerykanina, Czecha..., etc.) byłoby "polskim sposobem"*.
...i spieszę z satysfakcją donieść, że z kolei "Kwiaty..." nadają się do tego celu - zyskiwania pewnego dystansu wobec Polski i Europy - idealnie. Powiem więcej - polecam, aby wpierw zapoznać się z "Ziemiankami. Co panie z dworów łączyło z chłopkami" (M. Strzelecka, Marginesy, 2023, 6 godzin 31 min., czyt. W. Gorodeckaja) i albo - znanymi powszechnie - "Chłopkami. Opowieścią o naszych babkach", albo "Służącymi do wszystkiego". Zwłaszcza dotyczy to części historycznej, od której "Kwiaty..." się zaczynają. Biolodzy nazywają to "konwergencją" ("proces powstawania morfologicznie i funkcjonalnie podobnych cech (czyli analogicznych) w grupach organizmów odlegle spokrewnionych (niezależnie w różnych liniach ewolucyjnych), z odrębnymi dla tych grup cechami pierwotnymi, w odpowiedzi na podobne lub takie same wymagania środowiskowe"). Coś takiego tutaj chyba zaszło.



R. Ryziński, "Hiacynt. PRL wobec homoseksualistów", Czarne, 2021, 10 godz. 35 minut, czyt. R. Siemianowski.

A w tym przypadku zaskoczyło mnie jedno. Otóż zwykle kiedy mówi się o współpracy z bezpieką, myśli się o motywach materialnych, chęci zdobycia wpływów, przywilejów; albo o szantażu - zwłaszcza w przypadku homoseksualistów. Jest jednak jeszcze jeden czynnik (nie jest to główny wątek całej książki), o którym, i owszem, mówi się - ale w kontekście przynależności do gangów. Tak uczono mnie na studiach: ludzie przystępują do gangów nie tylko dla pieniędzy i władzy, ale i dla poczucia przynależności, zrozumienia, braterstwa, bezpieczeństwa; może nawet, w jakimś pokrętnym sensie, ciepła. To, że podobne zjawisko mogło wystąpić w przypadków osób LGBT i MO/SB, i że mogło to być wykorzystywane, i że w zasadzie byłoby dziwne, gdyby tak się nie stało - zdaje się tak oczywistym, że aż się człowiek dziwi, że na to nie wpadł.



D. Krawczyk, "Cyrk polski", Czarne, 2021, 6 g. 35 min., czyt. B. Głogowski.

Wydawało mi się, że "Cyrk polski" to trochę takie "PATRZCIE CO TAM SIĘ DZIEJE!"; sięgnąłem po tę książkę w zasadzie dlatego, że - po pierwsze - jako politolog przejawiam patologiczne zainteresowanie właśnie przypadkami z gatunku "PATRZCIE CO TAM SIĘ DZIEJE!"; po drugie, że sądziłem, iż znajdę tam opis własnych doświadczeń z dawnych czasów. O ile to pierwsze się sprawdziło - to rzeczywiście po prostu reportaż typu "PATRZCIE CO TAM SIĘ DZIEJE!" - o tyle co do drugiego się zawiodłem pozytywnie (negatywnie...?). Otóż takiego burdelu, jaki Krawczyk tam opisuje, ja za moich czasów nie widziałem - co daje mi tę satysfakcję, że wtedy było lepiej (tak naprawdę pewnie wcale nie było), ale też to zmartwienie, że dawniej było lepiej, toteż teraz jest gorzej (chociaż, jak wspomniałem, w rzeczywistości zapewne było tak samo).

Obrazek Obrazek Obrazek

Obrazek Obrazek Obrazek
ODPOWIEDZ