A, zapomniałbym. A teraz czytam "Siostrzyczkę" Chandlera. To o tyle istotne, że w marcu 2021 pisałem tak:
uzytkownik_konta pisze: ↑22-03-2021 19:07:06
Raymond Chandler, "Tajemnica Jeziora" (w tłumaczeniu Zbigniewa Gniewskiego).
Kupiłem to przy okazji, zamawiając książki w antykwariacie, bo chciałem wreszcie przeczytać coś Chandlera.
I jestem zawiedziony, przede wszystkim stylem.
I wydaje mi się, że to nie wina tłumaczenia. To jest w zasadzie pozbawiony fajerwerków opis, do tego są miejsca z mocnymi zgrzytami, kiedy niektóre sformułowania pasują jak pięść co nosa. Zupełnie to nie licuje z tym, jak kultowym autorem jest Chandler.
Na temat samej intrygi się nie wypowiadam, bo to jest trudno ocenić w 2021. Chandler miał swój duży wkład w definiowanie całego gatunku
i sam padł tego ofiarą; bo z dzisiejszej perspektywy to, co wtedy było nowością, dzisiaj może się wydawać sztampą - właśnie dlatego, że wyznaczyło kierunek rozwoju gatunku.
Ostatni raz byłem tak zawiedziony klasykiem literatury, kiedy się okazało że Lovecraft kompletnie nie umiał ani w dialogi, ani w ekspozycje.
Zmieniłem zdanie. Przeczytałem od tego czasu jeszcze "Długie pożegnanie", a "Siostrzyczkę" też już kończę.
I jestem bardzo zadowolony, z pewnością przeczytam coś jeszcze.
I teraz istnieją dwie możliwości:
- "Tajemnica jeziora" jest słaba albo to konkretne tłumaczenie jest koślawe (w rzeczy samej wydaje mi się, że styl "Długiego pożegnania", a zwłaszcza "Siostrzyczki", jest o wiele lepszy).
- Inaczej sobie wyobrażałem Chandlera - teraz, z perspektywy czasu, tak myślę - i to mi tak zgrzytało przez to, że nie pasował do tej wizji. Spodziewałem się czegoś dusznego i ciężkiego, a dostałem w zasadzie styl komiksowy.
Albo obie te rzeczy naraz.
Co ciekawe, podobnie miałem z Karolem Mayem - tzn. też inaczej sobie go wyobrażałem. Ale tym razem na pewno się nie przekonam. Dostałem na 12. urodziny "Old Surehanda", ale wtedy w ogóle nie lubiłem klimatu westernów. Później się do tego przekonałem. Więc jakiś miesiąc temu, znalazłszy tę książkę na półce, stwierdziłem że jednak ją wreszcie przeczytam. Doszedłem do ok. 1/3, po czym stwierdziłem, że nie ma sensu dalej brnąć w te dłużące się bzdury. Rozumiem że to książka dla młodzieży, ale to nie oznacza ani że musi być nudna, ani że idiotyczna (chociaż czy na pewno dla młodzieży? Czy nie jest tak, że to pierwotnie miało być po prostu przygodowe, ale było na tyle prostackie, że zostało zaszufladkowane jako "dla młodzieży"?). Przecież to jest o jakichś harcerzykach, do tego wyjątkowo oschłe stylistycznie. Właśnie
oschłe, a nie "oszczędne". Natomiast rzuciło to trochę światła na Sienkiewicza - w końcu to o nim mówią, że pisał "westerny sarmackie". W rzeczy samej, problem z jego twórczością jest dokładnie ten sam - zawsze paru gości jeździ od jednego zadupia do drugiego
i się do kogoś podkrada, ucieka albo się z kimś napierdala. Jest to zajmujące przez pierwsze 20 stron, a potem robi się straszliwie nudne
i powtarzalne, z bohaterami nie da się utożsamiać, a relacje pomiędzy nimi są skrajnie naiwne
i, prawdę mówiąc, głupkowate. Zupełnie jak "Old Surehand".
W każdym razie, powracając do pierwotnych uwag co do Chandlera, tzn. "Chandler miał swój duży wkład w definiowanie całego gatunku
i sam padł tego ofiarą; bo z dzisiejszej perspektywy to, co wtedy było nowością, dzisiaj może się wydawać sztampą" - to akurat podtrzymuję
i, co więcej, to samo chyba można powiedzieć o Mayu. Taki chyba po prostu jest los pionierów gatunku. O telefonie A.G. Bella też byśmy powiedzieli, że jest strasznie gówniany, gdybyśmy go zestawiali z konstrukcjami późniejszymi - a jednak one bez niego by nie powstały (tak, wiem że nie był jedynym wynalazcą telefonu - to tylko przykład!).
Na marginesie, obie okładki są obrzydliwe do granic możliwości. Ale z dwojga złego gorsza jest chyba pierwsza - druga jest po prostu w złym guście
i kiepska warsztatowo. Natomiast pierwsza wychodzi z założenia, że skoro pozycja jest adresowana do młodzieży, to okładka musi być oparta o najprostsze skojarzenia, krzykliwa oraz do bólu dosłowna. Jeszcze nagle ten debilny gradient na górze, jak pięść do nosa... To nie można było zrobić żółtej ramki?!