Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
Regulamin forum
Info: tematy możliwe do przeglądania przez gości forum, dostępne indeksowanie dla bootów typu Google.
Info: tematy możliwe do przeglądania przez gości forum, dostępne indeksowanie dla bootów typu Google.
- Hebius
- Posty: 15051
- Rejestracja: 18-07-2018 12:20:10
- Lokalizacja: Kętrzyn
Re: Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
W wyglądanych zapowiedziach
Jacek Dehnel, Łabędzie
Łabędzie, tom I (książka, którą chciałem napisać)
Łabędzie. Bajoro, tom II (książka, o której istnieniu nie wiedziałem)
(tomy I i II Łabędzi mieszczą się w jednym woluminie)
Data premiery: 08.11.2023
Jacek Dehnel, Łabędzie
Łabędzie, tom I (książka, którą chciałem napisać)
Łabędzie. Bajoro, tom II (książka, o której istnieniu nie wiedziałem)
(tomy I i II Łabędzi mieszczą się w jednym woluminie)
Data premiery: 08.11.2023
– Jakże mogę wymagać, żeby on, będąc o tyle wyższym ode mnie, znajdował jakąkolwiek w moim towarzystwie przyjemność? Nie byłażby to szalona z mej strony pretensja?
- Czartogromski
- Posty: 6177
- Rejestracja: 22-07-2018 10:10:25
- Lokalizacja: Kufszynek
- Kontakt:
Re: Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
... a wszystko 8 listopada, bowiem:Po drugie: piąty tom przygód Profesorowej Szczupaczyńskiej, "Śmierć na Wenecji", tym razem dziejący się podczas wielkiej powodzi w roku 1903 - będą liczne niespodzianki (Wydawnictwo Znak).
Po trzecie: klasyka w nowej odsłonie, czyli Charles Dickens i jego "Opowieść wigilijna czyli kolęda prozą" w moim nowym przekładzie i z pięknymi ilustracjami Lisy Aisato (również Wydawnictwo Literackie).
.8 listopada obchodzimy z Piotrem dwadzieścia lat bycia razem oraz piątą rocznicę ślubu. I tego dnia przypadają też premiery aż trzech książek
- Hebius
- Posty: 15051
- Rejestracja: 18-07-2018 12:20:10
- Lokalizacja: Kętrzyn
Re: Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
Tyle czasu o tej nowej profesorowej się mówi, a ja ciągle nie mogę się przestawić i widzę/czytam tytuł nowego tomu jako Śmierć w Wenecji
– Jakże mogę wymagać, żeby on, będąc o tyle wyższym ode mnie, znajdował jakąkolwiek w moim towarzystwie przyjemność? Nie byłażby to szalona z mej strony pretensja?
- Hebius
- Posty: 15051
- Rejestracja: 18-07-2018 12:20:10
- Lokalizacja: Kętrzyn
Re: Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
Ulewny lipiec 1903 roku. W Rzymie kona papież, a Kraków nawiedza wielka woda – Wisła występuje z brzegów i zatapia miasto. Rzeczywistość się zmienia, lecz nie dla samozwańczej detektywki Zofii Szczupaczyńskiej, która musi rozwiązać kryminalną zagadkę. Ofiary są dwie: jedna znaleziona w rzece, druga w wannie. Profesorowa Szczupaczyńska rzuca się w wir śledztwa i próbuje wyłowić prawdę ze świadków, którzy nabrali wody w usta. Na trop naprowadza ją list denata wysłany przez niego przed śmiercią. Czy ulice zmienione w rzeki powstrzymają nieustępliwą śledczą, a dowody rozmytych zbrodni wypłyną na światło dzienne? I czy w końcu szacowny mąż profesorowej odkryje, w czym tak naprawdę jego żona czuje się jak ryba w wodzie?
https://www.znak.com.pl/Wpisz w koszyku kod: WENECJA i skorzystaj z 40% rabatu na książkę ,,Śmierć na Wenecji. Śledztwa Profesorowej Szczupaczyńskiej"
Kod ważny do 03.12.2023 r.
– Jakże mogę wymagać, żeby on, będąc o tyle wyższym ode mnie, znajdował jakąkolwiek w moim towarzystwie przyjemność? Nie byłażby to szalona z mej strony pretensja?
- Walpurg
- Posty: 9539
- Rejestracja: 22-07-2018 17:59:15
- Lokalizacja: Śląsk
Re: Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
Mam, oczywiście, że mam. Tylko nie mam, kiedy przeczytać, bo teraz czytam cegłę z XIX wieku.
- Achim
- Posty: 1363
- Rejestracja: 13-07-2019 19:29:55
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
Też mam i Dehnela solo i Szymiczkową, czekają w kolejce do czytania.
Es gibt ein Leben und ich lebe es . Romy Schneider.
- Czartogromski
- Posty: 6177
- Rejestracja: 22-07-2018 10:10:25
- Lokalizacja: Kufszynek
- Kontakt:
- Czartogromski
- Posty: 6177
- Rejestracja: 22-07-2018 10:10:25
- Lokalizacja: Kufszynek
- Kontakt:
Re: Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
Jacek Dehnel na FB pisze:A dziś od 19:00-20:00 w radiowej Dwójce będzie można wysłuchać w radiu godzinnej adaptacji „Lali” autorstwa Bogumiły Prządki w reżyserii Waldemara Modestowicza. Moją matkę gra Stenka, babcię - Elżbieta Kępińska, dziadka Mariusz Benoit a mnie - Hycnar.
Słuchowisko sprzed ładnych paru lat, przez osiem ostatnich oczywiście nie pojawiało się na antenie. A teraz, proszę, jest.
Co te wybory zrobiły z mediami publicznymi
- Hebius
- Posty: 15051
- Rejestracja: 18-07-2018 12:20:10
- Lokalizacja: Kętrzyn
Re: Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
Stary, ale wcześniej nie czytałem, a co więcej spodobał mi się, więc się dzielę:
https://magazynpismo.pl/kultura/poezja/ ... nym-kraju/JACEK DEHNEL pisze: Na stary bilet komunikacji miejskiej znaleziony w kieszeni długo nienoszonego płaszcza w innym kraju
byliśmy przecież dziećmi jeździliśmy czerwonymi wagonikami
uczyliśmy się słowa pantograf jedliśmy złe lody (które wtedy
wydawały nam się dobre) o imieniu greckiej nimfy
(którego wtedy nie znaliśmy) i heeej zakręt tyrt tyrt wszystko
się zmieniało krzesełka ich obiciówki w nowych
niebywałych kolorach byliśmy ostatecznie dziećmi i bawiły
nas rzeczy pstre zmieniały się taryfy i legitymacje które podobno
niegrzeczni chłopcy umieli oszukać pieczętując orzełkiem
(już w koronie) z dziesięciogroszówki (już po denominacji) byliśmy
coraz wyżsi mimo czarnobyla może przez brojlery z hormonami
wzrostu może po prostu przez ten nowy lepszy świat
byliśmy zatem wyżsi i zapryszczeni i zakompleksieni więc w ciemnych
pokojach czatów i wstydliwych zakamarkach wolnych przeglądarek
które odwiedzali podobno tylko niegrzeczni chłopcy
dowiadywaliśmy się co i jak a czy p bo nie dla nas sekrety z bravo
bitego przez zdrową większość byliśmy przecież dziećmi
i robiliśmy złe lody (które wtedy wydawały nam się dobre)
pisaliśmy listy miłosne na papierze wysyłane na poczty których
śmieszne nazwy wydawały nam się samym pięknem udawaliśmy
kolegów udawaliśmy że wcale nam nie jest przykro udawaliśmy
że ten dowcip nas bawi udawaliśmy a ostatecznie się nie udało
byliśmy przecież dziećmi uczyliśmy się słowa pantokrator
uczęszczaliśmy do salek katechetycznych zmieniały się taryfy
i legitymacje a my jechaliśmy nadal na gapę niektórzy z nas
mieli zły wygląd inni mieli dobry wygląd spoko kolo bez skojarzeń
a czy p i ostatecznie ktoś się dowiadywał i ostatecznie
ktoś wyjeżdżał na zawsze z okolic poczty o śmiesznej nazwie która
kiedyś wydawała nam się samym pięknem a potem nigdy już
nie chcieliśmy jej odwiedzić bo są rzeczy ponad nasze siły
bo są rzeczy przekraczające wysokość opłat a inni
jechali jeszcze dalej byliśmy wprawdzie dziećmi ale trumny
miały już rozmiar dorosły ale o tym się tylko słyszało ktoś gdzieś
nigdzie blisko ten niebezpieczny zakręt tyrt tyrt do wesela
się zagoi wszystko się zmieniało mieliśmy klucze do stancji i mieliśmy
kochanków i mieliśmy własne zdanie ale byliśmy przecież dziećmi
tej ziemi tej ziemi i miała ona swoje taryfy swoje tabele opłat za
nieuzasadnione użycie ciała a zwłaszcza miłości do kogoś
z okolic poczty o śmiesznej nazwie o za to nie należało się
bravo tylko piekło z rozpalonymi do czerwoności wagonikami
byliśmy przecież dziećmi jeździliśmy do siebie pospiesznym
który zawsze wydawał się zbyt wolny ta niecierpliwość
ta niecierpliwość ten brak lokum (bo byliśmy przecież
dziećmi chociaż łóżka miały już rozmiar dorosły)
ciemne pokoje i wstydliwe zakamarki wolnych pomieszczeń
o zupełnie innym przeznaczeniu udawaliśmy że przeznaczenie
nie ma znaczenia udawaliśmy że przeznaczenie jakoś
da się jednak oszukać w tym kraju pieczętowanym orzełkiem
(już w koronie) i krzyżykiem (już po denominacji)
i przejechać się i przelecieć się na gapę no bravo tyrt tyrt unikając
swawolnych podglądarek i ciekawskich donosicieli
z ich wyciąganiem z kieszeni spoconą dłonią legitymacji
z ich tabelami taryf za nieuzasadnienione użycie
całych siebie samych siebie byliśmy przecież dziećmi i jeśli
mieliśmy wiarę to tylko naiwną że ostateczne się uda
byliśmy przecież dziećmi ale nikt nie chciał wiedzieć kim byliśmy
czym chcemy jeździć i z kim chodzić byliśmy przecież dziećmi
i każdy chciał wiedzieć kim byliśmy czym chcemy jeździć
i z kim chodzić i mianowicie w jakim celu i do pomieszczeń
o jakim konkretnie mianowicie przeznaczeniu i mianowicie
jakiego pochodzenia są te plamy na pstrej obiciówce
a były to oczywiście mianowicie plamy pochodzenia
zwierzęcego i przeznaczenia zwierzęcego i nie mieliśmy
innego przeznaczenia jak tylko zwierzęce w ciemnych
pokoikach i zakamarkach do których nie jadą żadne wesołe
czerwone wagoniki choć robi się tam lody (które wydawały
nam się dobre ale były złe bardzo złe były samym złem)
byliśmy przecież dziećmi ale mogliśmy ostatecznie wyjechać
(do wesela) ostatecznie nikt nie będzie za wami tęsknił greckie nimfy
ostatecznie róbcie sobie co chcecie ostatecznie krzyżyk (po denominacji)
i orzełek (z koroną) na drogę i tyrt tyrt nie było to takie trudne
było to strasznie trudne z wyciąganiem z kieszeni spoconą
dłonią legitymacji bycia z tamtej ziemi tamtej ziemi bliżej
czarnobyla i pantokratora bo niektórzy z nas mieli zły wygląd
niektórzy z nas mieli złą wiarę niektórzy z nas mieli złe
przeznaczenie byli niegrzecznymi chłopcami niewłaściwego przeznaczenia
byliśmy przecież dziećmi lecz pańska łaska jeździ na pstrej
obiciówce w biało czerwonym wagoniku i w naszej ziemi
tej ziemi inni niegrzeczni chłopcy zmienili taryfy zmienili wysokość opłat
o czym zostaliśmy poinformowani osobnym mailem zmieniły się
reguły gry zasady kompromisu zmieniła się długość naszych łóżek
i przeznaczonych nam trumien byliśmy przecież dorośli
byliśmy przecież dziećmi i w innym kraju szliśmy w dawno nienoszonym
płaszczu wsuwaliśmy do kieszeni dłoń i znajdowaliśmy bilet zresztą nieważny
jakby wszystko to było nieważne jakby nieważne było że byliśmy przecież dziećmi
Berlin 9-10 II 2021
– Jakże mogę wymagać, żeby on, będąc o tyle wyższym ode mnie, znajdował jakąkolwiek w moim towarzystwie przyjemność? Nie byłażby to szalona z mej strony pretensja?
- jazzik
- Posty: 9388
- Rejestracja: 18-07-2018 22:26:03
Re: Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
LinkNewsweek pisze: Jacek Dehnel mówi "auf Wiedersehen" i wyjeżdża z Berlina. "Mają pretensje o wszystko"
Jak wszyscy żyłem mitem Berlina jako wielkiej offowej, artystowskiej stolicy, miasta wyzwolonego. Ale dziś to miasto w głębokim kryzysie – pisarz Jacek Dehnel opowiada, dlaczego wraca z Berlina do Warszawy
"Newsweek": Po prawie pięciu latach w Berlinie wraca pan do Warszawy. W mediach społecznościowych napisał pan: "Z dużą ulgą myślę o opuszczeniu tego upadłego kraju". Jest tak źle?
Jacek Dehnel: Gdyby arytmetyka wyborcza ułożyła się inaczej i PiS nadal by rządziło, tobyśmy tego przecież z mężem nie robili. Oczywiście o "upadłym kraju" piszę żartem, to nadal jest wielka gospodarka, ale coraz bardziej leci na oparach.
Zacznijmy od tego, że nie jest to kwestia jakichś moich osobistych odczuć – to nie "Jacek Dehnel ma fochy i obraził się na Berlin, bo jest francuskim pieskiem", tylko powszechnie odczuwany systemowy problem. W rankingu "najlepszych miast dla ekspatów" InterNations Berlin w ubiegłym roku zajął 45. miejsce na 49. Przedostatnie, jeśli chodzi o "łatwość zamieszkania" (ze względu na nieprzyjazne społeczeństwo, gdzie trudno znaleźć przyjaciół) i ostatnie w dziedzinie "sprawy podstawowe" (z powodu biurokracji, zacofania cyfrowego, trudności z językiem i znalezieniem mieszkania). W tym roku Niemcy zajęły najgorsze w historii miejsce w rankingu krajów – 50. na 53 miejsca.
Było sporo oburzenia na pana słowa, bo dla wielu Polaków Berlin to wciąż brama na Zachód, nawet symbol europejskiej wolności.
– Myślę, że od dawna już nie. Uderzyło mnie to zresztą podczas pierwszego pobytu w 2008 r.: zanim wyjechałem na miesięczne stypendium, znajomi mówili: "O, super, wielki świat, Berlin, tam się tyle dzieje, a u nas marazm". A dosłownie pierwszego dnia w Berlinie od paru osób usłyszałem: "O, super, z Warszawy, tam się tyle dzieje, taka dobra energia, a u nas marazm". Mnie to bardzo dziwiło, bo – jak wszyscy – żyłem mitem Berlina jako wielkiej kulturalnej, offowej, artystowskiej stolicy europejskiej, miasta wyzwolonego, gejowskiej mekki... I oczywiście wciąż jest on wielkim, czteromilionowym miastem z ogromną populacją artystów, ale jest też miastem w głębokim kryzysie.
Dlaczego wtedy wybrał pan Berlin?
– Obaj z Piotrem, moim mężem, od pewnego czasu staraliśmy się o dłuższe stypendia wyjazdowe, żeby jak najmniej przebywać w PiS-owskiej Polsce. Ja wyjechałem w 2018 r. na pół roku do Szwajcarii, on na dwa miesiące do Wiednia, składałem też wnioski o rezydencje w Nowym Jorku i Berlinie. Za którymś razem się udało. Ale już wyjeżdżając, liczyliśmy się z tym, że szanse na powrót po zakończeniu stypendium są jakieś pół na pół. No i w środku pobytu była kampania prezydencka, Duda z PiS zaatakowali społeczność LGBT, mnóstwo ludzi było bitych na ulicach, wyzywanych, naszemu przyjacielowi grożono nożem. Stwierdziliśmy, że nie wracamy. Ale to była bardzo wygodna emigracja, bo przez pierwszy rok mieliśmy mieszkanie, comiesięczne pieniądze ze stypendium. Poza tym byliśmy w UE, więc nie musieliśmy się starać o żadne wizy. Berlin jest względnie niedrogi, więc mogliśmy się utrzymać z naszych dochodów z polskiego rynku książki, znajduje się blisko Polski, a tam jest praktycznie całe nasze życie zawodowe. To miało znaczenie – bo wcześniej rozważaliśmy np. wyjazd do Portugalii, ale trudno przylecieć stamtąd na festiwal literacki na Mazowsze.
Kiedy przestało się panu podobać w Berlinie?
– Mnie dalej się wiele rzeczy w Berlinie podoba, bo to jest pod różnymi względami dobre miasto do mieszkania: piękna architektura, świetne muzea i koncerty, dużo zieleni i ścieżek rowerowych, brak smogu. Ale równocześnie Berlin żyje trochę dawną legendą o wspaniałym, niedrogim, wolnościowym mieście artystów – tymczasem minęło parę dekad gentryfikacji i cenowo właśnie przeskoczył Hamburg. Ta wolność jest natomiast koncesjonowana. Panuje tu określony typ estetyki, stworzonej gdzieś w nędzy przełomu lat 80. i 90., między placami budowy, w odrapanych kamienicach, gdzie pokoje ogrzewano węglem noszonym z piwnicy, a ludzie żyli za grosze i ubrani w parciane worki, stare dresy i metalowe łańcuchy spędzali noce na imprezach techno. Kiedy ludzie mówią: "W Berlinie możesz wyglądać, jak chcesz, nikt się nawet nie obejrzy", mają na myśli tę konkretną estetykę. Tyle że tego świata już nie ma, a ona trwa, opierając się na sentymentach 60-latków i ludzi, którzy się w nią wpasowują. Ale to oczywiście drobiazg, są poważniejsze sprawy.
Jakie?
– Na początku nasze problemy z Berlinem były nieliczne: zapóźnienie technologiczne, fatalny internet, niemożność płacenia kartą w wielu miejscach, kłopoty z założeniem konta (urzędniczka wyrzuciła nas z banku, bo łamaną niemczyzną zapytaliśmy, czy możemy założyć rachunek po angielsku), ale jednak przed biurokracją chroniło nas bycie na stypendium. Schody zaczęły się dopiero później.
Dla mnie najgorsze są kwestie biurokratyczne, praktycznie cały czas jesteśmy w stanie jakiegoś sporu urzędowego i to z reguły wywołanego tym, że biurokracja czegoś nie uznaje, bo albo nie przeczytała dokładnie, albo zgubiła jakieś pismo, albo go nie wysłała. Dodam, że zgubienie pisma to sprawa poważna, bo – w przeciwieństwie do faksu – mail nie funkcjonuje tu jako dokument. Więc wszystko się dzieje na piechotę, pocztą tradycyjną i ponaglającymi telefonami, które wykonuje nasza doradczyni podatkowa. Zresztą prawie każdy Niemiec ma podobną historię i na nasze opowieści reaguje: "To jeszcze nic w porównaniu z tym, co przydarzyło się mnie, mojej matce, mojemu kuzynowi". Mój mąż mówi, że to jest sytuacja systemowego mobbingu ze strony państwa.
Męczące jest też ciągłe użeranie się z pasywno-agresywnymi ludźmi, którzy mają pretensje o wszystko. Problemem może być użyczenie żetonu do muzealnej szafki na ubranie, zostawienie niewymiarowego parasola, każda taka kwestia urasta do rzędu naruszenia praw. I tak jest kilka razy dziennie, ciągłe mikroagresje.
Może z tym da się żyć, jeśli dobrze działa transport publiczny, służba zdrowia...
– W samym Berlinie na pewno rezerwuję sobie więcej czasu na kłopoty z komunikacją niż w Warszawie, a i poza miastem nie jest łatwo: legendarnie punktualna niemiecka kolej stała się legendarnie wprost niepunktualna. Do tego stopnia, że Szwajcaria wpuszcza pociągi tylko do Bazylei, bo dalej zbyt im to rozregulowywało rozkład. Deutsche Bahn ma gorsze wyniki niż PKP. Kiedy jechałem na spotkanie do Dortmundu, w jedną stronę miałem dwie godziny spóźnienia. A kiedy wracałem, stanęliśmy w polu, okazało się, że przed nami stoi na torach pociąg i płonie. I też dobiliśmy do dwóch godzin opóźnienia. Pociągi wypadają z rozkładu, ludzie są wysadzani w szczerym polu w środku nocy i muszą sobie radzić...
Problemy są systemowe – wynikają, jak sądzę, z przekonania, że Niemcy osiągnęły koronę stworzenia w czasach Helmuta Kohla i nic już nie trzeba zmieniać, za to na wszystkim trzeba oszczędzać. Tymczasem zapóźnienie cyfrowe jest koszmarne i już mniejsza z tymi faksami, ale tu głupi przelew idzie kilka dni, automaty do kupowania różnych rzeczy są na monety i się zacinają, infrastruktura się sypie. Niemcy właściwie wykonują antycyfryzację, bo po pierwsze w ramach oszczędności niedawno obcięły 99 proc. funduszu na digitalizację kraju, a po drugie wprowadziły ustawowy nakaz, żeby każda umowa była podpisana "mokrym atramentem".
Jakie zarzuty mają berlińczycy, także ci, którzy przyjechali tu z Polski?
– Myślę, że wśród Polonii jest silny podział pokoleniowy. Kiedy opowiadaliśmy o naszych walkach z biurokracją Polakom, którzy wyjechali w latach 60. czy 80., odpowiadali: "Ale to niemożliwe". To ludzie, którzy wrośli w miejscową tkankę, przyjęli pewne niemieckie aksjomaty, że "tak po prostu jest". Imigranci z mojego pokolenia, którzy mieszkają tu 10-12-15 lat, dostrzegają różnice. Mówią: jeszcze kilka lat temu usługi publiczne były na lepszym poziomie, żyło się taniej, a przede wszystkim ludzie byli grzeczniejsi, życzliwsi, więcej się uśmiechali. Świętej pamięci Ewa Wanat narzekała, że weekendowy targ tajski w Preussen Parku podrożał podczas pandemii dwukrotnie i ze wspaniałej partyzantki żywieniowej zmienił się w imprezę dla turystów z cenami restauracyjnymi. Inni znajomi narzekają na upadek życia klubowego, geje – na upadek życia randkowo-romansowego. Są i tacy, którzy z powodu cen i trudności z wynajęciem mieszkania wynoszą się do Lipska i Drezna albo po prostu wracają do Polski.
Trudniej mają rodowici berlińczycy, bo oni są u siebie. Zresztą rośnie świadomość zacofania technologicznego Niemiec czy różnych wad życia w Berlinie, ale oni częściej są skłonni przyjmować, że "tak już jest".
W jakiej sytuacji "kelnerzy w tym rasistowskim kraju" – jak pan napisał – byli chamscy, bo nie mówił pan po niemiecku?
– Słyszałem takie historie, mnie osobiście nie spotkały. Mówię łamaną niemczyzną, ale ludzie w usługach są tu często niemili bez względu na to, w jakim języku się mówi. Bywałem pouczany, że to taki "miejscowy wdzięk". Nie wiem, być może jest to tradycyjne pruskie chamstwo. Mogą to sobie wpisać na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO, ale nawet wtedy wolę być grzecznie traktowany. Zresztą w innych miejscach też się z tym spotykamy – to są zachowania jak z filmów Barei, które w Polsce właściwie wymarły.
Duże problemy są z językiem. Po pierwsze, urzędnikom – jak nam wyjaśniono – nie wolno rozmawiać z petentem w języku innym niż niemiecki. Więc kiedy musieliśmy załatwić meldunek, mieliśmy sytuację jak z Ionesco: my mówiliśmy po angielsku, a pani nam odpowiadała – choć, trzeba przyznać, akurat życzliwie i powoli – po niemiecku.
Natomiast zdarza się, że ludzie, słysząc polszczyznę, robią jakieś dzikie miny, okazują demonstracyjnie wstręt, zdarzyło się nam to kilkakrotnie i zawsze byli to nobliwi starsi państwo.
Jaki jest stereotyp Polaka w Berlinie?
– Jest oczywiście trochę patrzenia na nas z wyższością. To jednak państwo postkolonialne. Jeśli możemy powiedzieć metaforycznie, że kolonie Polski leżały na terenie dzisiejszej Białorusi i Ukrainy, to kolonie niemieckie leżały nie tylko w Afryce, ale i na terenie dzisiejszej Polski: zabory, a potem tereny włączone do Rzeszy i Generalnego Gubernatorstwa. Co więcej, coraz częściej słychać głosy Ossi, że to oni zostali skolonizowani przez Wessi po zjednoczeniu: że z Zachodu przyjechał wielki kapitał, zgentryfikował, zaprzągł "pedagogikę wstydu", choć gdzie jak gdzie, ale w tym kraju obie strony mogą się różnych rzeczy wstydzić i jeśli chodzi o wspólną wcześniejszą historię, zwłaszcza nazistowską, i osobną powojenną. Jedni mieli Stasi, drudzy otwarcie chronili zbrodniarzy wojennych. Mówię o tym, bo mam wrażenie, że część tej pogardy dla wszystkiego, co dalej na wschód, wynika z odgrywania się Ossi, szukania kogoś "gorszego".
Wciąż mamy opinię złodziei i bezdomnych?
– Naszych bezdomnych w Berlinie jest wiele tysięcy i stanowią rzeczywiście sporą grupę. Kiedy skradziono mi rower, żartowałem, że wreszcie Niemcy okradają Polaków, ale pierwsza reakcja znajomej Polki, która mieszka w Berlinie od kilkudziesięciu lat, brzmiała: "A wiesz, to na pewno polskie gangi". Nie wiem, policja nie znalazła sprawców.
Jednak to, co mi się najbardziej rzuca w oczy, to po prostu brak zainteresowania. Oczywiście jest bańka ludzi zafascynowanych naszą kulturą, natomiast mam wrażenie, że Niemcy po prostu nie jeżdżą do Polski, to jest coś, co bardzo często słyszę: "O, nigdy tam nie byłem". Tymczasem z centrum Berlina do granicy jest tyle, co z Warszawy do Skierniewic. Wspomniana znajoma mówi: "Ech, wiesz, to jest dla nich trudne, bo gdziekolwiek pójdą w takiej Warszawie, to wszędzie jest tablica, że tu kogoś rozstrzelano, a jak do Krakowa, to zaraz Auschwitz". Ale trudno mi powiedzieć, czy to wynika z tego, czy z kolonialnej mentalności.
I tu, myślę, jest dużo do zrobienia. Znajomy dyrygent opowiada, że najwięcej daje miękka dyplomacja: przyjeżdża z niemiecką orkiestrą do gmachu NOSPR w Katowicach i jak ci muzycy na własne oczy i uszy uświadamiają sobie, jaki jest poziom tej sali, to kiwają głowami, że sami takiej nie mają.
Napisał pan też, że "homofobia w Niemczech rośnie i to gwałtownie. AfD jest przeciwko równości małżeńskiej i ogólnie prawom osób LGBT". Czy doświadczył pan takiego klimatu?
– Niespecjalnie, raz tylko usłyszeliśmy homofobiczny komentarz, i byli to akurat polscy robotnicy. Ale niewykluczone, że różnych rzeczy nie słyszę, bo nie znam homofobicznego kodu w języku niemieckim. Wierzę natomiast miejscowym specjalistom, gromadzonym statystykom. Nie sposób nie zauważyć, że w Niemczech rośnie siła ultraprawicy, która jest połączona ściśle z Kremlem i to będzie problem rosnący wprost proporcjonalnie do udziału ultraprawicy we władzy, podobnie jak w Polsce.
Dyskutanci pod pana postem o powrocie do kraju podzielili się na dwa nierówne obozy. Tych, którzy przyznali Panu rację (nieliczni) i obrońców dobrego imienia Zachodu (większość).
– Wydaje mi się, że częściowo to obrona pewnych życiowych wyborów: ci, którzy żyją w Berlinie od lat, chcą jakiegoś potwierdzenia, że był to wybór dobry. I oczywiście mógł być taki wtedy, kiedy go dokonywali, a teraz żyją tam w swojej siatce społecznej i przenosiny byłyby ogromnym wysiłkiem. Krytykę obecnych Niemiec odbierają jako krytykę ich samych i ich ówczesnych decyzji o emigracji.
Jednak Polacy dziś są nie tylko migrantami, poniekąd zmuszonymi do wyjazdu, ale też ekspatami, ludźmi, którzy wyjeżdżają, bo chcą, jednak zawsze mogą wrócić lub pojechać gdzie indziej. Wynik wyborów w Polsce sprawił, że my z Piotrem postanowiliśmy wrócić. Jeśli AfD dojdzie w Niemczech do władzy, jeśli Niemcy nadal będą przycinały pieniądze na kulturę, to myślę, że takich osób będzie więcej. Ale jeśli w Polsce dojdą do władzy PiS i Konfederacja, to znów coś się zmieni w drugą stronę. Tyle że wtedy, sądzę, będziemy myśleli jednak o innym kierunku emigracyjnym.
Czy nie będzie pan tęsknił za atmosferą "wielokulturowego" Berlina? Warszawa przy nim to miasto niemal monokulturowe.
– A to z kolei stereotyp sprzed lat. Przecież Warszawa jest ogromnie wielokulturowa i to się dzieje na naszych oczach. Staliśmy się krajem imigracyjnie atrakcyjnym. I nie mówię o Ukraińcach, którzy przybyli jako uchodźcy wojenni, choć już wcześniej stanowili znaczną populację gastarbeiterską. Koło mojego domu w Warszawie jest McDonald’s, pod którym zawsze czekają na zamówienie kurierzy dostarczający jedzenie. I to są Hindusi, Pakistańczycy, Banglijczycy. Mnóstwo taksówkarzy to Ormianie, w naszej kamienicy mieszka sympatyczna rodzina uchodźców z Nepalu. Kiedy przeprowadzałem się do Warszawy w 1999 r., było to faktycznie miasto bez mała monokulturowe, jeśli nie liczyć rozproszonej społeczności wietnamskiej, niewielkiej grupy Nigeryjczyków i paru innych niewidocznych w przestrzeni publicznej społeczności. Teraz to wygląda zupełnie inaczej.
Myślę, że łatwiej żyje się w Warszawie, nie znając polskiego, niż w Berlinie z kiepskim niemieckim. Można zbyć to stwierdzeniem "to trzeba się uczyć języka", ale to chyba nie tak powinno działać – w każdej metropolii część populacji to ludzie przebywający tam czasowo. Czy od każdego obywatela Unii, który na kilka lat przyjechał do Warszawy, oczekujemy, że będzie mówił po polsku?
Jaka nauka, wiedza, doświadczenie wynika z prawie 5-letniego pobytu w Berlinie?
– U pisarza to akurat łatwo sprawdzić, bo istotne rzeczy, których się nauczył, trafiają potem do tekstów. Może nie napisałbym w Polsce różnych rzeczy, które napisałem z oddalenia, wyjście poza własny habitat czasem pozwala zobaczyć coś innego – ale nie sądzę, żeby było to jakoś inne w Wiedniu, Paryżu czy Nowym Jorku.
Nie ma nauki, po prostu mam w swojej biografii – podobnie jak mnóstwo innych ludzi – kilka lat mieszkania gdzie indziej.
"Nie bój się doskonałości. – Nigdy jej nie osiągniesz." Salvador Dali
- Hebius
- Posty: 15051
- Rejestracja: 18-07-2018 12:20:10
- Lokalizacja: Kętrzyn
Re: Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
O, dzięki za wrzutę.
O tym powrocie to Dehnel już jakiś czas temu na FB pisał, zachwalając jakość polskich przybytków kulinarnych - coś w deseń, ze w byle grajdołku jest dobre żarcie i obsługa na wysokim poziomie, a w Berlinie to gdzie nie zajść gburowaci kelnerzy, same chamstwo
O tym powrocie to Dehnel już jakiś czas temu na FB pisał, zachwalając jakość polskich przybytków kulinarnych - coś w deseń, ze w byle grajdołku jest dobre żarcie i obsługa na wysokim poziomie, a w Berlinie to gdzie nie zajść gburowaci kelnerzy, same chamstwo
– Jakże mogę wymagać, żeby on, będąc o tyle wyższym ode mnie, znajdował jakąkolwiek w moim towarzystwie przyjemność? Nie byłażby to szalona z mej strony pretensja?
- bolevitch
- Posty: 5451
- Rejestracja: 22-07-2018 14:45:00
Re: Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
baju baju. po prostu po 40tce to już nie czas na takie zmiany w życiu.
Tarczyński przetłumaczył ostatnią książkę Anne Applebaum
Tarczyński przetłumaczył ostatnią książkę Anne Applebaum
- Nathi
- Posty: 15630
- Rejestracja: 14-04-2019 19:03:47
- Lokalizacja: PL/FR
Re: Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
Przecież 40 to normalny wiek. Czy ty traktujesz 40 jak starców?
Ludzie w tym wieku dopiero zaczynają się rozmnażać
Jak najbardziej czas na zmiany i powinny zajść.
- bolevitch
- Posty: 5451
- Rejestracja: 22-07-2018 14:45:00
Re: Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
rozmnażać się odzywiście po 40 można. Chodziło mi o rozpoczynanie życia w innym kraju. Dehnel jasno mówi, że się niezaaklimatyzował, wysuwa tylko "obiektywne" powody.
- jazzik
- Posty: 9388
- Rejestracja: 18-07-2018 22:26:03
Re: Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
Dehnel pozbierał screeny z wypowiedziami krytyków , Ziemkiewicz jak zwykle nie zawodzi.
Dziadek mieszka w Niemczech ponad 40 lat, za każdym razem, gdy z nim rozmawiam, mówi że to już nie są te same Niemcy, do których wyjechał i prawdopodobnie by nie wyjeżdżał, gdyby wiedział że wystarczy "poczekać kilka lat a komuna zdechnie". A ma w Niemczech całą rodzinę, oprócz jednej siostry, która została w Polsce.
Dziadek mieszka w Niemczech ponad 40 lat, za każdym razem, gdy z nim rozmawiam, mówi że to już nie są te same Niemcy, do których wyjechał i prawdopodobnie by nie wyjeżdżał, gdyby wiedział że wystarczy "poczekać kilka lat a komuna zdechnie". A ma w Niemczech całą rodzinę, oprócz jednej siostry, która została w Polsce.
"Nie bój się doskonałości. – Nigdy jej nie osiągniesz." Salvador Dali
- Achim
- Posty: 1363
- Rejestracja: 13-07-2019 19:29:55
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
No ja jednak zdecydowanie wolę Berlin i Niemcy, niż Warszawę, ale ja jednak mówię biegle po niemiecku, a i Mój Stary się uczy.
Es gibt ein Leben und ich lebe es . Romy Schneider.
- Elfin
- Posty: 1188
- Rejestracja: 27-02-2024 00:43:29
- Lokalizacja: Polska
Re: Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
Obiektywne powody sa takie, że klaka jest w Polsce. A bez tego żyć, jak się przywykło, jest dużo trudniej.
Tu jest publiczność, tu sa fani, tu jest rynek zbytu i pracy, a nie w Berlinie, gdzie byli jednymi z wielu.
Ale wrócić na szczyt to żadna ujma. Tylko po co to tak pokrętnie uzasadniać?
- bolevitch
- Posty: 5451
- Rejestracja: 22-07-2018 14:45:00
Re: Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
* nie zaaklimatyzował ...
- Elfin
- Posty: 1188
- Rejestracja: 27-02-2024 00:43:29
- Lokalizacja: Polska
Re: Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
Gadki-szmatki dla gawiedzi, a co drugi rozpoznawalny gejuch ma kupioną chatę w Berlinie w czasach, gdy chaty były jeszcze śmiesznie tanie.
Berlin fajne miasto (to już moja ocena), ale do życia w Niemczech są fajniejsze i mniej problemtyczne miejsca.
Berlin fajne miasto (to już moja ocena), ale do życia w Niemczech są fajniejsze i mniej problemtyczne miejsca.
- Nathi
- Posty: 15630
- Rejestracja: 14-04-2019 19:03:47
- Lokalizacja: PL/FR
Re: Jacek Dehnel & Piotr Tarczyński & Maryla Szymiczkowa
Moja ciotka z wykształceniem z PRL czyli zawodówka przed 50 wyemigrowała do NL. Bez języka nawet angielskiego.
Pan Dahnel taki wykształcony i oczytany nie dał rady.
Smuteczek. Nie przepadam za nim, bo mam go w kategorii bufonów.
Ostatnio zmieniony 21-10-2024 20:04:01 przez Nathi, łącznie zmieniany 1 raz.