Mariusz Szczygieł na Facebooku pisze:
Zaskakujący napis na drzwiach?
Naprawdę. W Słubicach na granicy polsko-niemieckiej istnieje Archiwum Ludzkich Losów. A w nim – teczki z zapisanymi życiorysami mieszkańców okolicy. Polaków i Niemców.
Powstało na uczelni Collegium Polonicum Collegium Polonicum w Słubicach w miejscu przeznaczonym na kaplicę. Zresztą zajrzyjcie do środka – wygląda trochę jak świątynia.
Spytałem jego pomysłodawcę, dra Krzysztofa Wojciechowskiego, jak wpadł na ten pomysł.
- Pod koniec lat 90 trafiłem na mały cmentarzyk w miejscowości Templin w Brandenburgii, dwadzieścia kilometrów od polskiej granicy. I tam przyszła mi do głowy myśl: czyż nie jest skandalem, że współczesna cywilizacja daje możliwość zarchiwizowania tysięcy stron tekstu na temat danej osoby (zeznania podatkowe, analizy lekarskie, dokumenty stanu cywilnego, świadectwa szkolne i uniwersyteckie, akta policyjne i sądowe) a do tego tysięcy zdjęć na plaży i na tle Wieży Eiffla zarchiwizowanych na jakimś serwerze w Kalifornii, ale kiedy człowiek umiera, to zostaje już po paru latach po nim tylko nagrobek z napisem Jan Kowalski 1923-1979 bądź Heidi Miller 1910-1982?.
Już po jednym pokoleniu o tych biedakach rodzina nie będzie wiedziała nic ponad kilka wyświechtanych historyjek, a groby też niedługo zostaną zrównane z ziemią. Czyż nie jest to palący obowiązek moralny, aby umożliwić człowiekowi na dwudziestu stronach napisać, kim był, o czym marzył, od czego cierpiał, czym się cieszył i co takiego przeżył oraz zachować to dla potomności? Czy my wiemy, co czuli i o czym marzyli zwykli ludzie dwieście lat temu? Przecież z książek historyków tego nie wyczytamy… I tak o to dojrzałem do tego, aby założyć stowarzyszenie "My Life - opowiedziana historia życia".
W archiwum zgromadzonych jest już około 1300 wpisów osobowych, z tego około 500 to pełne biografie, 20-30 stron tekstu, opatrzonego zdjęciami i wydanego jako albumik A4, oprawiony w sztuczną skórę i zszyty, aby nie rozpadł się po 10 latach, kiedy klej wyschnie.
Jeden egzemplarz dają w prezencie osobie, która z rozmawiała z biografistami, drugi idzie do archiwum. Bardzo często rodzina zamawia dodatkowe egzemplarze.
- Te egzemplarze szalenie ludzi dowartościowują – mówi Krzysztof Wojciechowski - Są dumni, że spisano ich życie.
- Kto zasługuje na zapis swojego losu?
- Każda historia życia jest fascynująca i staramy się nie dzielić ludzi na prominentów i niegodnych szaraczków. Mamy spisane biografie (z obu stron granicy) ludzi wybitnych, a także najzwyklejszych – rolników, robotników, gospodyń domowych. Mamy biografie ludzi, którzy byli prześladowani i siedzieli w więzieniach oraz tych, którzy ich prześladowali i nie mają sobie zbyt wiele do zarzucenia. O zostaniu respondentem decyduje czasem przypadek, czasem czyjeś polecenie, czasem osobista chęć. Na to nie ma recepty. Jesteśmy szczęśliwi, że w tej chwili kolejka oczekujących jest znacznie dłuższa, niż nasze "mocy przerobowe".
- I od razu było takie zainteresowanie?
- A gdzie tam! Daliśmy ogłoszenie do gazety, że spiszemy biografię, nie zgłosił się nikt. Kiedy zaczepialiśmy ludzi, ci albo stukali się w głowę, albo wyrażali przekonanie, że i tak nam wszyscy nakłamią. W końcu udało się przekonać pierwszą osobę - nie pamiętam nawet, kto to był. Potem następną i już się dalej potoczyło. W 2007 roku nastąpił przełom, bo ktoś zgłosił nas do inicjatywy prezydenta Niemiec Horsta Köhlera "Ort im Land der Ideen". Dostaliśmy wyróżnienie i zaczęliśmy robić za publiczne pieniądze projekty tematyczne, na przykład "Z wrogów przyjaciele", "Wypędzeni" i inne, a także organizować wieczory, podczas których goście opowiadali swoje życie.
- Ile waszego wysiłku wymaga jeden ludzki los?
- Nasz klasyczny materiał, czyli biografia albumowa powstaje w trakcie specyficznego procesu: 60-70 godzin pracy, czyli dwa tygodnie na pełnym etacie. Jak widać, jest to rzecz bardzo pracochłonna i od lat borykamy się z deficytem siły roboczej. Na początku nawiązujemy kontakt z osobą, która „znalazła się na celowniku”. Potem są jedna, dwie rozmowy wprowadzające. W ich trakcie trzeba rozbroić wszechobecne wątpliwości: czy moje życie może kogokolwiek interesować? A co wy potem z tym zrobicie? A nie będziecie uważać że jestem świnią? Następnie przeprowadzamy wywiad, który trwa 3-4 godziny i robiony jest w jednym kawałku. Nasze doświadczenie mówi, że przerwanie wywiadu zmniejsza prawdopodobieństwo jego ukończenia za każdym razem o połowę. Potem następuje transkrypcja czyli spisywanie słów mówionych na papier.
- Zapisujecie tak jak mówią?
- W czasie wieczoru autorskiego w Słubicach mówił pan o różnicach między językiem mówionym, a językiem pisanym (językiem literackim). Znamy ten dylemat, nawet sporządziłem poradnik i instruktaż dla transkrybujących, jak znaleźć drogę pośrednią między dokładnym zapisem, który może mówiącego ośmieszyć, a wygładzonym literacko tekstem, który pachnie banałem i kiczem (podawał pan przykłady). Oczywiście tekst jest przedkładany danej osobie do akceptacji i lekko dyskutowany. Nie zgadzamy się na zbyt duże uzupełnienia i donoszenie poprawek, bo skończyłoby się to tym, iż nad jedną biografią pracujemy pół roku i wciąż ktoś jest niezadowolony. Przedostatnią fazą jest layout, czyli wlanie tekstu w naszą firmową formę oraz wklejenie do niego zdjęć. Następnie tekst idzie do druku i do oprawy.
Zresztą ten cały proces technologiczny jest tak wieloaspektowy, że napisaliśmy instrukcję, jak wszystko robić, robimy czasem szkolenia dla młodych ludzi, a kiedyś nawet przez dwa semestry na Uniwersytecie Viadrina, którego jesteśmy częścią, odbywało się seminarium, w czasie którego studenci zapoznawali się i z techniką sporządzania owych biografii, i z samą ideą biografistyki. Moim marzeniem jest aby każdy student na świecie przez jeden semestr się tego uczył, a także aby uczyli się tego uczniowie w szkołach ponadpodstawowych i mogli ową biografię przedstawić na maturze jako jeden z przedmiotów.
Czyż nie świadczyłoby to o nabyciu pewnej umiejętności na resztę życia? Jeśli chodzi o pieniądze, to zrobienie biografii na zasadzie zlecenia (nie przez wolontariuszy) kosztuje około 1200 zł. po polskiej stronie, natomiast po niemieckiej około 500 € (opłacenie maszynistki, redaktora, layouciaża oraz druk biografii). Są to sumy naprawdę śmiesznie niskie za dwa tygodnie pracy. W samym Berlinie są bodajże dwie agencje, które robią biografie na zlecenie(powstały później, niż nasze stowarzyszenie) i one liczą sobie za zrobienie biografii 10 – 14 000 €. Ale jest to komercja, w którą nie chcemy wchodzić. Nas interesuje idea, treści naukowe, otoczka społeczna i kulturowa.
- Co was boli?
- W teczkach osobowych, który znajdują się w archiwum są gromadzone: biografie finalne, czasem teksty pośrednie, czasem też nośniki dźwięku czyli zapis wywiadu. To wszystko, gdyby miało być bardzo porządnie archiwizowane i pielęgnowane, wymagałoby jednego, dwóch ludzi na etacie. Tych nie mamy. Ale razem z Agnieszką, Jędrzejem i Dominikiem zamierzamy napisać projekt, który pozwoli nam znaleźć kogoś, kto archiwum uporządkuję oraz wprowadzić do bazy danych słowa kluczowe dla poszczególnych biografii. Wtedy będzie można je porządnie przeszukiwać pod kątem zadanych treści.
- Jesteście właściwie też reporterami.
- Bardzo, bardzo nas cieszy, że zainteresował się pan naszym Archiwum Ludzkich Losów. Mamy chyba wspólny gen. Jesteśmy przekonani że indywidualnie życie jest czymś fascynującym i że należy je odnaleźć, oszlifować, zaprezentować innym pozwalając w ten sposób, aby w błocie codzienności zajaśniał klejnot.