Przesłuchałem:
J. Dukaj, "Lód", Wydawnictwo Literackie, czyt. F. Kosior, 52 godz. 7 min. (albo ss. 1054).
Było to drugie podejście. Pierwsze wykonałem w liceum i doszedłem do ok. ⅔. To pewien paradoks, bo pamiętam, że książka ta zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie - a jednak jej nie dokończyłem. Z perspektywy czasu uważam, że było to spowodowane głównie tym, że było to wrażenie raczej estetyczne (zresztą nic dziwnego - gdzie tam 17-letniemu mnie do koncepcji, które są w "Lodzie" prezentowane). Wtedy w modzie były elementy steampunkowe - i mi też się podobały. W momencie, w którym...
...Gierosławski opuszcza miasto - o więc wychodzi ze sfery zurbanizowanej i zindustrializowanej - estetyka, siłą rzeczy, staje się surowsza, mniej ozdobna, a więc i mniej steampunkowa, przybierając raczej pozory stylistyki powieści podróżniczej (choć na krótko).
I właśnie w tym momencie odpadłem. Nawiasem mówiąc, w międzyczasie steampunk obrzydł mnie i wielu innym, stał się dla mnie synonimem
kiczu, taniochy i tandety - i z kolei byłem skłonny nawet naginać czy ignorować opisy Dukaja, aby tylko wyobrażać sobie opisywane scenerie i rekwizyty w sposób jak najmniej spójny z tą estetyką.
Tym razem jednak przesłuchałem całość. Po zakończeniu tego przedsięwzięcia - niemałego, bo to jednak ponad 52 godziny - przyszła kolej na dochodzenie
o czym to właściwie było. Długo się nad tym zastanawiałem - już w trakcie słuchania pojawiały się koncepcje: industrializacja, mechanizacja, wzrost roli nauki, odejście od tradycyjnego trybu życia? Nafta? Kapitalizm? Komunizm? Energia atomowa? Sztuczna inteligencja? Internet? Pojawił się nawet pomysł, że to po prostu to:
Ballordo pisze: ↑11-02-2025 15:42:14
uzytkownik_konta pisze: ↑10-02-2025 23:42:58
Mam wrażenie, że był krótki moment, kiedy już mieliśmy dostęp
do wszystkiego, ale jeszcze żyliśmy tak naprawdę poza internetem. To chyba było lepsze; z pewnością dużo zdrowsze.
W 2000 roku miałem 14 lat, więc dobrze pamiętam te czasy i zgadzam się, że człowiek jakoś tak bardziej w naturalny sposób spędzał czas. Jako introwertyk miałem zawsze swój wewnętrzny, domowy, własnopokojowy świat, w którym czułem się najlepiej (w zasadzie to aż do końca szkoły, również studiując). Całe bogactwo zapisków, własnoręcznie zaprojektowane gry i zabawy, a także hobbystyczne zbiory (komiksy, różnego rodzaju czasopisma tematyczne, kasety magnetofonowe z własnoręcznie nagrywaną muzyką z radia) - to wszystko mam w pamięci i częściowo przechowywane do dziś w worku na strychu u rodziców. Ten świat odszedł w momencie pojawienia się komputera i internetu. Moje życie przeniosło się do sieci i gdybym nie gromadził książek na przestrzeni lat, praktycznie nic analogowego bym dziś nie posiadał. Tak, moje życie było na pewno bogatsze przed erą internetową. Nie mam co do tego cienia wątpliwości.
Otóż nic z tych rzeczy. Po długich poszukiwaniach znalazłem wyjaśnienie bynajmniej nie w artykułach, w których pierwotnie usiłowałem go poszukiwać, lecz
tutaj - w zarchiwizowanej audycji z Radia Kraków, w której autor tłumaczy, w jaki sposób stworzył zarys fabuły. To był swoisty eksperyment myślowy, który rozrósł się do takich rozmiarów, gdyż dotyczy spraw złożonych. Tymczasem ja - wnosząc po rozmachu i objętości tekstu - usiłowałem poszukiwać wymowy na miarę "Biblii" - jakiegoś całościowego komentarza autora do stanu i przyszłości świata oraz roli w nim człowieka. W pewnym stopniu popadłem w tym w prostactwo - próbę zdekodowania całości tak, jak gdyby autor przemawiał do czytelnika szyfrem, który trzeba złamać i uzyskać jedyne poprawne rozwiązanie. Pamiętam, że w szkole tak się interpretowało poezję, a mi się kołatało po głowie pytanie "Skoro interpretacja jest tak jednoznaczna, dlaczego nie napisał wprost?". A teraz sam usiłowałem w to wtłoczyć "Lód" i już nawet wydawało mi się, że jestem bliski rozwiązania: to internet i sztuczna inteligencja, ten meteoryt...
...to osobliwość technologiczna (osadzenie powieści w latach 20. to tylko wybór stylistyczny, pozwalający zobiektywizować spojrzenie czytelnika, poprzez odsunięcie go w czasie), a ten moment, kiedy nadchodzi odwilż - i, wraz z nią, załamanie całego zimnego przemysłu, zostawiające po sobie walące się, zapadające się ruiny - to ten moment, w którym będziemy zmuszeni wyrwać wtyczkę, i potem już tylko na kije i kamienie...
Ale dalej mi się nie zgadzało: bo dlaczego ojciec zamarzł? Co go, kurwa, komputer zamroził...? Sam się stał komputerem, robocopem jakimś? Otóż nic z tych rzeczy. Nie składało mi się w logiczną całość, bo się złożyć nie mogło. Dukaj przy okazji ww. eksperymentu realizował też inne wątki - w tym wątek ojca, który jest osobną historią, z osobnym przekazem - lub, może należałoby powiedzieć, osobną analizą z osobnymi wnioskami, żeby znowu nie popadać z szkolne próby interpretacji - zajeżdżającym autobiografią. Ponownie, podchodząc do "Lodu" teologicznie, poszukiwałem sensu ogarniającego, łączącego i tłumaczącego wszystkie wątki poprzez jedną myśl, a nic takiego nie miało tam miejsca. Zresztą właśnie to współwystępowanie wielu wątków, które autor snuje niejako obok siebie - które nie układają się w jeden głębszy sens, lecz są w pewnym stopniu samowystarczalne - to, moim zdaniem, przyczyna dla której niewiele jest w obiegu wyartykułowanych wprost interpretacji tej powieści. Po prostu mało komu udaje się to spiąć w jedną całość - a to dlatego, że sama próba wykonania takiego kroku to błąd. Tym niemniej, pierwszą reakcją w miarę rozsądnego człowieka - o ile nie słyszał wyżej linkowanej wypowiedzi Dukaja - będzie raczej "Jestem na to za głupi", niż "Tutaj nie miało być żadnego
ukrytego znaczenia (w końcu gość napisał przeszło 1000 stron - musiał to pisać po coś!)". A on to, oczywiście, napisał
po coś, lecz - ponownie - tym czymś nie było przekazanie żadnej quasi-biblijnej prawdy.
Na marginesie, polecam wersję czytaną przez Kosiora - jest naprawdę dobra, choć trzeba mieć świadomość, że to dodatkowa warstwa interpretacji - lektor bowiem mocno swoją interpretację narzuca - przez której pryzmat poznaje się powieść. Wydaje mi się jednak, że - po pierwsze - jest to interpretacja trafna i nieprzesadna (choć miejscami się do przesady zbliżająca); a po drugie, podejście takie przy nagraniu tej długości, do tego z rozbudowanymi dialogami i obszernymi wewnętrznymi monologami narratora, jest szczególnie wskazane.