Wiadomości mniej lub bardziej historyczne

Książka, kino, teatr, muzyka, telewizja...
Regulamin forum
Info: tematy możliwe do przeglądania przez gości forum, dostępne indeksowanie dla bootów typu Google.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Hebius
Posty: 14989
Rejestracja: 18-07-2018 12:20:10
Lokalizacja: Kętrzyn

Wiadomości mniej lub bardziej historyczne

Post: # 182599Post Hebius »

Bo cóż my właściwie pamiętamy z lekcji historii? Że Zawisza Czarny wielkim rycerzem był na przykład, rycerzem szlachetnym i odważnym, wzorem dla wszystkich rycerzy i że można polegać jak na Zawiszy.

A tymczasem
Anna Brzezińska na Facebooku pisze:
W 1426 r. Zawisza Czarny z Garbowa, niedościgniony wzór rycerskiego męstwa, honoru oraz mocy rycerskiego słowa, stoczył najdziwniejszą bitwę w swojej karierze – o świnie. Niemetaforyczne.

Ale wszystko zaczęło się parę lat wcześniej, kiedy Zawisza Czarny był królewskim posłem na soborze w Konstancji (1414-1418). Zaciągnął wówczas dług u innego posła, kanonika Jana Białego. Posłowanie było intratnym zajęciem, lecz król nie płacił z góry, a Zawisza gotówki nie posiadał, gdyż swoją wielką karierę rozpoczynał jako właściciel zaledwie udziałów w 3 wsiach. Co tu kryć, Zawisza z Garbowa z pochodzenia był gołodupcem i nie posiadał nawet całego Garbowa.

Kanonik Jan Biały poczciwie zmarł podczas soboru. Ale kiedy Zawisza wrócił do Polski, teraz już opromieniony królewską łaską, o dług upomnieli się jego spadkobiercy. W 1420 r. Zawisza zobowiązał się go uregulować i przed krakowskim sądem ziemskim ustalił z przyrodnimi braćmi kanonika, Lambertem i Żegotą, terminy i wysokości kolejnych 5 rat z ostatnią płatnością do 13 maja 1421 r.

Jak się niebawem okazało, na słowie Zawiszy można było polegać jak na Zawiszy – chyba że szło o pieniądze. Bo wtedy to akurat nie.

Następnie Zawisza zajął się robieniem wielkiej kariery. Posłował w imieniu polskiego króla Władysława Jagiełły i wielkiego księcia litewskiego Witolda, wojował, odsiedział swoje w niewoli u księcia raciborskiego, a potem u czeskich taborytów i konsumował owoce swoich trudów, nabywając kolejne dobra. Część długu u braci zmarłego kanonika spłacił w 1423 r., ale nie wszystko. Nie pożałował za to grosza na promocję i własnym sumptem wyprawił na ucztę z okazji koronacji nowej królowej Zofii Holszańskiej, na którą zaprosił kilka koronowanych głów, z polskim królem, Zygmuntem Luksemburskim i duńskim królem na czele, oraz mrowie książąt.
Wiosną 1425 r., czyli już mocno po ustalonym terminie, spłacił braciom kanonika kolejną ratę. Ale spłata się ciągnęła: a to wierzyciele nie stawili się w sądzie, a to Zawisza znów gdzieś się w włóczył po świecie. Wierzyciele irytowali się coraz bardziej. W 1426 r. Żegota pozwał Zawiszę za to, że nie dopuścił do ciążenia (to czynność egzekucyjna polegająca na zajęciu przez woźnego sądowego ruchomości) swoich dóbr – najprawdopodobniej jednej z królewszczyzn, które w międzyczasie rycerz z Garbowa zaposiadł – na poczet długu. Sąd skazał wówczas Zawiszę na grzywnę.

Ale dług pozostał. Wkurzony Żegota zajął więc na jego poczet stado świń będących własnością Zawiszy. Nasz dzielny rycerz świnie rewindykował. Siłą - był wszak rycerzem. I znów został skazany na grzywnę. Ale długu nadal nie spłacił.

W czerwcu 1427 r. nieustępliwy Żegota uzyskał sądowne prawo do ciążenia dóbr Zawiszy Czarnego na poczet długu.

Jak widać, pieniądze nawet samego Zawiszę Czarnego potrafią zmienić w świnię.
Dla niezorientowanych Anna Brzezińska oprócz bycia cenioną pisarką jest też wykształconą mediewistka, doktorantką Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie.
Wikipedia pisze:Uniwersytet Środkowoeuropejski (węg. Közép-európai Egyetem, ang. Central European University) – uczelnia niepubliczna w Budapeszcie i Wiedniu, kształcąca w kierunkach nauk społecznych i nauk humanistycznych na poziomie podyplomowym. Językiem wykładowym jest angielski. Uniwersytet posiada podwójną akredytację: amerykańską i węgierską.
Z tym, że Viktor Orbán kampus węgierski już wykończył, stąd nowa siedziba w Wiedniu.
– Jakże mogę wymagać, żeby on, będąc o tyle wyższym ode mnie, znajdował jakąkolwiek w moim towarzystwie przyjemność? Nie byłażby to szalona z mej strony pretensja?
Awatar użytkownika
Hebius
Posty: 14989
Rejestracja: 18-07-2018 12:20:10
Lokalizacja: Kętrzyn

Re: Wiadomości mniej lub bardziej historyczne

Post: # 183929Post Hebius »

W 1721 r. przed sądem wójtowskim w Nieszawie odbył się proces dwóch wieśniaczek, Anny Szymkowej i Zofii Pędziszki, oskarżonych o czary. Na torturach opowiedziały, jak ciężko im w życiu było, bo bieda i państwo niedobrzy. Żeby im było lepiej, zostały czarownicami, wyrzekły się Boga i na miejscowej łysej górze pożeniły z diabłami. Diabeł Anny miał na imię Bartek, a diabeł Zofii – Grzegorz. Na dodatek Anna hodowała tego diabła pod postacią kocięcia – co jest szczerą prawdą, bo każdy kot jest diabłem wcielonym – i wyprawiała z nim rozmaite lubieżności.

Można powiedzieć, że Anna i Zofia miały świadomość klasową: szkodziły czarami ziemiaństwu i psuły im zdrowie. Złośliwie zadały kołtuna dziedzicowi, jak również zadały jaśnie państwu diabła – w pasternaku – żeby ich po kościach łamał. Za to same jako czarownice na łysą górę podróżowały z pańska, nie na miotle, tylko w karecie, a diabła brały szlacheckiego.
Obie skazano na spalenie.

Tyle że ich nigdy nie było.
Wymyślił je niejaki Marian Wawrzeniecki (1863 – 1943), malarz, etnograf i miłośnik słowiańskich starożytności oraz wszelakiego pogaństwa. Wawrzeniecki, uczeń Matejki, z upodobaniem malował dorodne i obowiązkowo nagie dziewoje na torturach. Zapalony antyklerykał, czarownice przedstawiał jako wiedzące kobiety wyposażone w odwieczną wiedzę oraz erotykę – i z tego powodu stające się ofiarami Kościoła oraz szerzonej przez księży zabobonnej ciemnoty i pruderii.

Oprócz malunków, w tym cyklu „Martyrologia czarownic” wystawionego w Warszawie w 1905 r., Wawrzeniecki tworzył także literackie wizje wiedźmich prześladowań. Stylem nad wyraz afektowanym. „Odwracamy karty historii a fala krwi, fala głuchych jęków i nieludzkich łkań wali się na nas. Tyle cierpień!... Opar krwi przysłania purpurową wstęgą nasze oczy.” – pisał w książczynie „Krwawe widma. Ciekawe procesy, tortury i osobliwe egzekucje” (1909 r.).

Ponieważ opar autentycznej krwi oczy czytelnika przysłaniał niewystarczająco, Wawrzeniecki miał zwyczaj dodatkowe procesy i egzekucje wymyślać. W ten sposób egzekucję trucicielek ostatnich Piastów mazowieckich opisaną w kronice Marcina Bielskiego zmienił w "Kaźń warszawskich czarownic 1526 r.", kiedy to jakoby „wkopali słup pod Warszawą y dwa łańcuchy przy nim, któremi ie opak za ręce nago przywiązali y drew koło nich stosami nakładłszy zapalili: piekły się przez cztery godziny, biegając koło słupa, a gdy się z sobą zeszły, kąsały ciało na sobie wzajemnie, aż upieczone pomarły.” - powołując się na relację naocznego świadka.
Innym falsyfikatem Wawrzenieckiego jest właśnie nieszawski proces z 1721 r. czarownic, którego akta – sfabrykowane – opublikował w 1897 r. w czasopiśmie Wisła. Miesięcznik Geograficzno-Etnograficzny. Pecha miał, biedaczek. W Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie uchowała się księga wójtowska miasta Nieszawy w nienaruszonej oryginalnej oprawie, a w niej – brak jakichkolwiek wzmianek czarownic o procesach w latach 1708-1737.

Ale ja dzisiaj o czymś innym. Na przełomie XIX w. postępowa i antyklerykalna publika chciała czytać o martyrologii czarownic i okrucieństwach popełnianych z inspiracji Kościoła, więc z satysfakcją łykała rewelacje Wawrzenieckiego i fabrykowane przez niego kolejne opisy strasznych tortur, gwałtów i poniżeń doznawanych przez nieszczęsne naguśkie wiedźmy z rąk katów, okrutnych ciemnych sarmatów oraz podłych inkwizytorów. Chcieli wierzyć w tę wersję przeszłości, bo bardzo dobrze odpowiadała na ich oczekiwania i przekonania. A przy okazji mogli się na te gołe torturowane wiedźmy dobrze napatrzeć, w szczytnym celu oczywiście.
Prawie 7 dekad po elukubracjach Wawrzenieckiego prof. Janusz Tazbir ostatecznie, jak się wówczas zdawało, odesłał Annę i Zofię w niebyt. Niestety nie na dobre. Niedawno wznowiono „Krwawe widma”.

Krwawa i podszyta erotyką brednia bywa jednak nieprzyjemnie żywotna.
Obecnie postępowa i antyklerykalna publika jest bardziej uwrażliwiona, więc woli czytać o seksualnych bezeceństwach katolickiego kleru, molestującego nieletnie dzieci, ministrantów i niewinnych kleryków.

Obrazek
Marian Wawrzeniecki, Czarownica (gwasz na tekturze)
– Jakże mogę wymagać, żeby on, będąc o tyle wyższym ode mnie, znajdował jakąkolwiek w moim towarzystwie przyjemność? Nie byłażby to szalona z mej strony pretensja?
Awatar użytkownika
Hebius
Posty: 14989
Rejestracja: 18-07-2018 12:20:10
Lokalizacja: Kętrzyn

Re: Wiadomości mniej lub bardziej historyczne

Post: # 189061Post Hebius »

Polecam szczególnej uwadze Szafirowi, który tak się przejmuje obecną kondycją mężczyzn.
Kiedyś to faceci dopiero mieli przerąbane!
Anna Brzezińska na Facebooku pisze:
W 1331 r. Robert Barker został z wyroku sądu biskupiego ekskomunikowany, a następnie dwukrotnie wychłostany przed swoim kościołem parafialnym w Fordham oraz dwukrotnie przy rynku. Bo nie płacił alimentów na swojego 4-letniego syna.

W średniowieczu uważano bowiem, że utrzymywanie dzieci – prawowitych lub nie – jest obowiązkiem mężczyzny, wynikającym z prawa naturalnego. Był to obowiązek prawny, ale przede wszystkim moralny i tak też nauczał oraz rozstrzygał Kościół, do którego należała jurysdykcja w sprawach związanych z małżeństwem i rodziną.

Prawo dzieci do ojcowskiego wsparcia formalnie ustanowił dekret papieża Klemensa III, który został potem włączony do Dekretałów Grzegorza IX i stał się podstawową normą prawną w średniowiecznych sądach. Lecz spraw tego typu nie jest wiele, bo zdaje się, że presja społeczna była duża, a honor mężczyzny ściśle związany z wypełnianiem przez niego obowiązków wobec bliskich. Zwykle więc ojcowie lub ich rodziny po prostu łożyli na dzieci, także w przypadku dzieci nieślubnych, dzieci z konkubinatów czy po orzeczeniu separacji lub stwierdzeniu nieważności małżeństwa. Niemniej jeśli się ociągali, sprawy tego typu wnoszono na 2 sposoby: z powództwa matki lub ex officio, jeśli doszło do cudzołóstwa, którego skutkiem były narodziny dziecka.

Co niezmiernie istotne, wartością nadrzędną w tych sprawach było dobro dziecka.
Bo – co powtórzę po raz kolejny – nie jest prawdą, że średniowiecze negowało istnienie dzieciństwa oraz potrzeby dzieci. Jasne, inaczej je definiowano, dopuszczając fizyczne karcenie latorośli i uznając je wręcz za dowód rodzicielskiej troski. Ale akurat przemoc ekonomiczną wobec dzieci – i żony – traktowano wówczas bardzo poważnie, czego nasz Robert Barker miał okazję doświadczyć.

Średniowieczni prawnicy uważali, że stwierdzenie ojcostwa jest bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe – w związku z czym twardo rozstrzygali na korzyść dziecka. W angielskim średniowiecznym sądzie przebiegało to tak, że kiedy kobieta wskazała jakiegoś mężczyznę jako ojca swojego dziecka, na pierwszym posiedzeniu przeprowadzano jak gdyby postępowanie zabezpieczające i zasądzano od oskarżonego przejściowe alimenty do czasu rozstrzygnięcia sprawy, dając mu zarazem szansę, żeby podważył twierdzenie powódki; na drugim posiedzeniu rozstrzygano sprawę ostatecznie, rozpatrując dowody.

Dowodami były: stosunki intymne pomiędzy powódką a pozwanym, opinia w sąsiedztwie na temat ojcostwa, wcześniejsze przyznanie się przez oskarżonego do ojcostwa bądź jego wcześniejsza troska o dziecka, jakby było jego własnym – i to nawet jeśli nie przyznawał się do ojcostwa. Generalnie uważano, że wcześniejsza opieka nad dzieckiem połączona z opinią sąsiadów wystarczała, by obciążyć mężczyznę alimentami.

Co ciekawe, nawet jeśli kobieta przyznała lub mężczyzna dowiódł, że miała wielu partnerów seksualnych, nie uwalniało to automatycznie mężczyzny od konieczności łożenia na dziecko. Wystarczyło, że kobieta znalazła sąsiadów cieszących się szacunkiem, którzy pod przysięgą oświadczyli, że wierzą w jej słowa o ojcostwie.

Obowiązek alimentacyjny ustawał, kiedy dziecko było w stanie się samodzielnie utrzymać, czyli po osiągnięciu wieku sprawnego. Obejmował wydatki na jedzenie, ubranie i dach nad głową, a według większości także lekarstwa. W najszerszym ujęciu alimenta definiowano jako „wszystko, co jest niezbędne do życia”.

Powoływanie się na biedę nie pomagało. Jeden dzióbek twierdził w sądzie, że nie ma nic, żyje z łaski ojca. Sąd nakazał, by płacił zatem jego ojciec. Bo jeśli ojciec dziecka nie mógł płacić, szukano innego krewnego, który mógłby go zastąpić, wychodząc z założenia, że dziecko zostało powołane na świat i – o dziwo! – musi jeść. Zdarzało się, że ktoś spokrewniony z rodzicami dobrowolnie przejmował obowiązek alimentacyjny i sąd na to przystawał.

Jak się przekonał Robert Barker, Kościół surowo egzekwował ojcowskie obowiązki. Podstawowym narzędziem przymusu była ekskomunika, dodatkowo wzmocniona chłostą lub nawet więzieniem.

Nasz wesoły Robert nie stawił się w sądzie biskupa Rochester, kiedy Agnes Haukyn pozwała go o alimenty na dziecko. Biskup go natychmiast ekskomunikował, co skłoniło Roberta do przemyśleń. Dwa dni później pojawił się w sądzie – i został skazany na chłostę. Poza tym kazano mu płacić 1,5 pensa tygodniowo na utrzymanie syna. To nie było dużo, jakieś dwa kurczaki mogła za te alimenty kupić. Ale sąd kazał Robertowi również uregulować zaległości od urodzenia dziecka, przyjmując te półtora pensa za każdy tydzień. Ponieważ jego syn miał już 4 lata, kwota robiła się niebagatelna.

Bo zaległości w obowiązku alimentacyjnym średniowieczne sądy kościelne też kazały uiszczać.
A jak któryś sarkał, że nie jego, mógł się co najwyżej pomodlić. Najlepiej do św. Józefa, który też utrzymywał cudzego dzieciaka.
– Jakże mogę wymagać, żeby on, będąc o tyle wyższym ode mnie, znajdował jakąkolwiek w moim towarzystwie przyjemność? Nie byłażby to szalona z mej strony pretensja?
Awatar użytkownika
Nathi
Posty: 15591
Rejestracja: 14-04-2019 19:03:47
Lokalizacja: PL/FR

Re: Wiadomości mniej lub bardziej historyczne

Post: # 189164Post Nathi »

Ciekawe jak z alimentami radził sobie August II Mocny :mrgreen:
Awatar użytkownika
Hebius
Posty: 14989
Rejestracja: 18-07-2018 12:20:10
Lokalizacja: Kętrzyn

Re: Wiadomości mniej lub bardziej historyczne

Post: # 189361Post Hebius »

Oficjalnie uznał chyba tylko ósemkę, więc z dobrym uposażeniem takiej grupki nie miał żadnych problemów.

A tymczasem Anna Brzezińska wraca znów do afery ze zdychaniem Bralczyka. Przy ostatnim akapicie automatycznie o Jordim pomyślałem:
Anna Brzezińska pisze:W 1510 r. umarł ulubiony kotek Isabelli d’Este, markizy Mantui, a dwór pogrążył się w żałobie. Mario Equicola, niegdyś nauczyciel markizy, zajął się ostatnią posługą i wygłosił kazanie nad grobem. Dworscy humaniści układali elegie. W uroczystościach żałobnych uczestniczył ulubiony piesek Isabelli o imieniu Aura. Kiedy Aura zmarł, Mantuę zalała spieniona fala poezji: napisano ze 6 epitafiów, bo dworzanie i humaniści do wynajęcia na wyprzódki zabiegali o względu zapłakanej damy. Dworski astrolog wyznaczył dokładną i najstosowniejszą godzinę, by położyć kamień węgielny pod grobowiec psa.

W 1532 r. ta sama Isabella d’Este, teraz już księżna, pisała do Renaty Walezjuszki, księżnej Ferrary, o swoim niezwykłym programie hodowlanym i zapewniała, że oto może wreszcie podarować jej pierwszy owoc ze swojej rasy – używa słowa „razze”, jakby pisała o rasie psów – małych karłów, czyli śliczną dwuletnią dziewczynkę, która właśnie zaczęła mówić i chodzić. Niestety, pisze księżna, nie będzie ona tak maleńka, jak Delia, czyli jej ulubiona dworska karlica, ale mimo to bez wątpienia, dorastając, pozostanie karlicą i wziąwszy pod uwagę jej urodę, zasługuje, by być traktowana jak skarb.

Dworzanie zwali Isabellę „la prima donna del mondo”, pierwszą damą świata. Była wielką trendsetterką renesansu. Wyznaczała mody. Korespondowała z połową świata, tą mającą znaczenie. Z rozmysłem konstruowała swój publiczny wizerunek i w szczegółach nadzorowała program ideologiczny tworzonych dla niej dzieł sztuki, doprowadzając do desperacji artystów, którzy mieli nieszczęście dla niej pracować. Mówiła, że mieć to samo, co wszyscy, to nie mieć niczego.

Rozmnażała maleńkie pieski; w 1511 r. pisała do syna o „najśliczniejszym” szczeniaczku, który się właśnie urodził, rudym z białymi łatkami na szyi, ogonie i łapkach. Hodowała kotki importowane z Syrii; w 1498 r. domagała się od totumfackiego, żeby jej sprowadził z Damaszku i przysłał najlepszego, jakiego da się znaleźć, ślicznego, z mnóstwem cętek. I ludzkie osoby niskorosłe, które traktowała jak domowe zwierzątka.

Czytam, że żarliwa dyskusja wokół umierających/zdychających psów jest odbiciem zmiany w naszym stosunku do zwierząt. Myślę, że dotyka czegoś głębszego. Jeśli sięgniemy w przeszłość nieco głębiej niż na wakacje spędzane u babci na wsi, zobaczymy, jak mocno zmieniała się nie tylko relacja pomiędzy ludźmi i zwierzętami, ale też definicje człowieka i zwierzęcia. Bardzo, bardzo wiele napisano na ten temat pomiędzy Arystotelesem a Kartezjuszem. Pomimo tych wszystkich słów i sporów, równie zażartych jak dzisiejsze, granica pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem pozostawała wówczas rozmyta i nieoczywista. Lecz kiedy teologowie rozpisywali się o łasce, rozumie i mowie, medycy roztrząsali naturę monstrów, a poeci komponowali romanse o rycerzach walczących z potworami o głowach psów, wokół nich toczyło się życie, skłębione, gwałtowne, nieskrępowane rygorystycznymi kategoriami filozofów.

Isabella d’Este hodowała pieski, kotki i ludzi, otulając je pospołu tym samym kokonem retoryki przywiązania i posiadania, czułości i ubezwłasnowolnienia, troski i terroru.

Świątobliwy opat rozpaczający po śmierci ukochanego psiaka czy mnich czytający księgi z kotem na kolanach sprawiają, że przez moment czujemy się w przeszłości swobodnie. Jak w mało używanym pokoju na końcu korytarza, może ze staroświeckimi meblami, lecz widokiem na to samo znajome podwórko. Lecz to tylko jedno w długiej kawalkadzie skąpo oświetlonych pomieszczeń, które prowadzą coraz dalej od tego, co znamy. Każde skrywa pułapki. Nie ma sensu ufać nawet znajomym książkom na półkach, bo i one bywały inaczej odczytywane.
W tych zapomnianych, omszałych pokojach natykamy się nie tylko na domowe pieski i kotki, ale też na przykład na osoby niskorosłe, dla uświetnienia zaślubin władców dobierane wedle widzimisię właścicieli w pary i obserwowane, gdy publicznie konsumują związki na pałacowej posadzce.

Trudno przyłożyć nasze kategorie do takich chwil, lecz opis słowami tamtego świata – „wesele dwunastu par karłów uświetniło zaślubiny królowej” – jest boleśnie nietrafny. Utrwala spojrzenie królewskich biesiadników, lecz zakłamuje obraz, na który spoglądają. Obraz spleciony z ludzkich istnień.

Bo słowo „człowiek” – podobnie jak słowo „zdychać” – ma własną historię, zagmatwaną, pokrętna, nie zawsze heroiczną.

Zazdroszczę wszystkim, którzy czują się bezpieczni w swoich własnych słowach.
Choć oczywiście nigdy nie chodzi tylko o słowa.
– Jakże mogę wymagać, żeby on, będąc o tyle wyższym ode mnie, znajdował jakąkolwiek w moim towarzystwie przyjemność? Nie byłażby to szalona z mej strony pretensja?
Awatar użytkownika
Hebius
Posty: 14989
Rejestracja: 18-07-2018 12:20:10
Lokalizacja: Kętrzyn

Re: Wiadomości mniej lub bardziej historyczne

Post: # 190545Post Hebius »

I Anna Brzezińska po raz kolejny z historycznymi rozważaniami na kanwie olimpijskich wydarzeń i zamieszania wokół płci niektórych zawodniczek:
Anna Brzezińska na Facebooku pisze: W VI wieku grupa mniszek z klasztoru Świętego Krzyża w Poitiers pod przywództwem niejakiej Chrodechildy – która się przedstawiała jako „królowa, córka króla i kuzynka króla”, w ogóle wszystko króla i przez wszystkie królewskie przypadki – zbuntowała się przeciwko swojej opatce. Następnie z gromadą – jak pisze Grzegorz z Tours, wielki historyk Franków, biskup Tours i święty Kościoła katolickiego – „morderców, złoczyńców, rozpustników, uciekinierów i ludzi winnych jeszcze innych przestępstw” splądrowała klasztor, sponiewierała i uwięziła opatkę. Wzbudziła tym tak wielkie zgorszenie, że w jakiś czas potem bogobojny tłum w obronie sprawiedliwości i prawowitej opatki wdarł się do klasztoru i teraz obito bluźnierców oraz poobcinano im a to włosy, a to ręce, a to nosy czy uszy.

Klasztory żeńskie bywały trudnymi miejscami także w późniejszych wiekach, o czym się przekonała niejedna święta. Tym razem naszym mniszkom poszło to, że czuły się traktowane przez opatkę jak służące, a nie jak arystokratki, którymi wszak były pełną gębą. A ponieważ jesteśmy Frankami, więc obowiązki mamy frankijskie - sprawę załatwiono z pełnym wdzięku barbarzyństwem.

Postawiona poniewczasie przed sądem biskupim Chrodechilda usprawiedliwiała swoje postępki rozprzężeniem panującym w klasztorze pod rządami opatki. Wśród rozlicznych wykroczeń przeciwko regule oraz przyzwoitości zarzucała jej także, że „ma ona w klasztorze mężczyznę, który obleczony w szaty kobiece uchodzi za kobietę, gdy tymczasem udowodniono jakoby w sposób niewątpliwy, że jest on mężczyzną i że ciągle samej opatce usługiwał”.
Chrodechilda wskazała następnie jakiegoś mężczyznę, który rzeczywiście okazał się nosić kobiece szaty. Wyjaśnił jednak, że czyni to z tego mianowicie powodu, że nie może być w pełni mężczyzną (dixit se nullum opus posse virile agere – co bym jednak przetłumaczyła bardziej w kierunku impotencji). Ale dodał też, że nie opatki nigdy nie widział i mieszka 40 mil od Poitiers, więc w ogóle o sssso chooodzi?

Wówczas Chrodechilda zmieniła wersję i zarzuciła opatce, że czyni mężczyzn eunuchami i każe im mieszkać ze sobą, niczym cesarzowa. Wyjawiła też imię służącego eunucha (nomen pueri eunuchi). Opatka zarzekała się, że nic o tym nie wie. Wówczas naczelny lekarz Reonal wyjaśnił, że za czasów założycielki Świętego Krzyża, świętej Radegundy z Turyngii – niezwykłej kobiety, królowej, która za życia męża została mniszką, wyprosiła od Bizantyjczyków relikwie Świętego Krzyża, stworzyła tę wspólnotę, nadała jej regułę św. Cezarego i dopiero co w opinii świętości zmarła – służący ów jako mały chłopiec cierpiał na tak dotkliwą chorobę lędźwi (infirmaretur in femore), że zwątpiwszy, czy przeżyje, zdesperowana matka przyprowadziła go do świętej Radegundy. Radegunda wezwała lekarza, tegoż Reonala, i nakazała mu, by spróbował dziecku pomóc. Reonal odciął więc chłopcu jądra zgodnie z procedurą medyczną, którą kiedyś widział w Konstantynopolu u lekarzy, po czym zdrowego oddał matce (tunc ego, sicut quondam apud urbem Constantinopolitanam medicos agere conspexeram, incisis testiculis puerum sanum genetrici moestae restitui).

Rozmawiając o płci w średniowieczu. często zapominamy, że w tamtym świecie żyli-byli mężczyźni, którzy najbardziej oczywiste dowody oraz atrybuty męskości utracili – czy to dla zdrowotności, czy za karę, czy w ramach przygotowania do kariery, jaką mogli zrobić wyłącznie jako eunuchowie, a niekiedy nawet sami się kastrowali z pobożności albo paskudne wypadki się im przydarzały na przykład w boju. Ich obecność sprawia, że prosty binarny opis płci odstaje od ówczesnej rzeczywistości, ale o tym innym razem. Dzisiaj bowiem nie będziemy znów rozmawiali o Mrocznym Genderze, tylko o polityce.

Zwróćcie uwagę, że oskarżenie przeciwko opatce, jakoby dla osobistego użytku i pożytku trzymała w klasztorze mężczyznę w kobiecych szatach pojawia się w znamiennym momencie. To nie jest tak, że przy wieczerzy któraś z mniszek wykrzyknęła: Ojej, siostrze Wilgefortis rośnie broda, pomódlmy się, by jej przeszło! Oskarżenie zostaje rzucone w trakcie niezmiernie ostrego konfliktu w zakonnej wspólnocie i po wybuchu niecodziennej przemocy. Innymi słowy, zakazana i naganna seksualność – imputowane przez Chrodechildę naganne kontakty opatki z ukrytym w opactwie mężczyzną przebranym za kobietę – została wykorzystana przez grupę kobiet do ataku na opatkę. Była narzędziem politycznym użytym w intrydze klasztornej, by zniszczyć jej reputację i utrącić ją z urzędu.

To typowa formuła ataku na kobietę u władzy. Notabene, sam Grzegorz z Tours jest mistrzem takiego obrazowania i choćby opisując królową Fredegundę pełną garścią czerpie z biblijnego toposu królowej Jezebel.

Lecz wobec enuncjacji Chrodechildy Grzegorz – który znal sprawę z pierwszej ręki, bo należał do składu biskupiego sędziowskiego – zachowuje w swojej kronice pełnowymiarowy rigcz. Chodzi se chłopina w sukience? Mamy eunucha w klasztorze? Święty Grzegorz z Tours nie zaszczyca ich ani jednym miauknięciem o upadku obyczajów.

Bo Frankowie postrzegali płeć inaczej niż my, a ich świat, o dziwo, nie kręcił się wokół seksu.
Z powodu powściągliwości świętego dziejopisa nic więcej nie wiemy, ani o służącym eunuchu, ani o mężczyźnie w kobiecych szatach, choć niektórzy dzisiejsi historycy zachowują się w tej sprawie jak komentatorzy olimpiady i dywagują o takim czy innym trans bądź inter. Nie. Nic nie wiemy. Nie wiemy, jak postrzegał swoją płeć chłopiec operowany przez Reonala, czy święta Radegunda przyoblekła go w zakonną szatę i czy – jak piszą niektórzy badacze – żył jako kobieta.

Wiemy tylko, że wysunięto oskarżenie, które miało realny wymiar polityczny.
Oskarżenie, które zostało zweryfikowane przez niezależny sąd, bo to takie dzikie, barbarzyńskie były czasy.

Sędziowie-biskupi wykluczyli rebelianckie mniszki ze wspólnoty i przywrócili władzę opatki, a mężczyźnie w kobiecych szatach i chłopcu-eunuchowi dali spokojnie – i bez durnych komentarzy – żyć.

A wszystko podczas wielkiego frankijskiego mordobicia, przewyższającego okrucieństwem „Grę o tron”.

Można? Można.

Źródło: Grzegorz z Tours, Historie. Historia Franków, tł. Kazimierz Liman, ks. Teofil Richter, Kraków: Wydawnictwo Benedyktynów, 2012, księga X. (wszystkie cytaty po polsku za tym tłumaczeniem), a łacina: MGH, Scriptores rerum Merovingicarum.
https://www.facebook.com/AnnaSigridBrze ... uctf72xAvl
– Jakże mogę wymagać, żeby on, będąc o tyle wyższym ode mnie, znajdował jakąkolwiek w moim towarzystwie przyjemność? Nie byłażby to szalona z mej strony pretensja?
Awatar użytkownika
bolevitch
Posty: 5426
Rejestracja: 22-07-2018 14:45:00

Re: Wiadomości mniej lub bardziej historyczne

Post: # 191887Post bolevitch »

CIA, poprzez organizację o nazwie Congress for Cultural Freedom (Kongres Wolności Kulturowej), wspierała i finansowała wystawy sztuki nowoczesnej w Europie, w tym w Niemczech. Promowała artystów takich jak Jackson Pollock, Mark Rothko i Willem de Kooning, aby zaprezentować abstrakcyjny ekspresjonizm jako nową formę sztuki wolnego świata. Celem było pokazanie, że w USA panuje wolność twórcza, w przeciwieństwie do reżimów komunistycznych, gdzie sztuka była narzędziem propagandy.

CIA niejawnie sponsorowała wystawy sztuki nowoczesnej, współorganizowane z lokalnymi instytucjami kulturalnymi, a także organizowała kupców dla prac młodych niemieckich twórców, jak malarze Juro Kubicek, Willi Baumeister, Hans Hartung czy Fritz Winter.

W dłuższej perspektywie działania CIA przyczyniły się do integracji niemieckiej sztuki z globalnym ruchem modernistycznym, co pozwoliło Niemcom Zachodnim na odcięcie się od estetyki nazistowskiej przeszłości oraz umocnienie ich roli jako lidera kulturalnego w Europie.

https://www.f5.pl/kultura-i-sztuka/gdy- ... -niemczech
ODPOWIEDZ