tłum.
str. 208
Napisała powieść o udanym małżeństwie. Aż do słów: "Zawsze chciałem być kobietą". Też to usłyszała
WYWIAD Michał Nogaś
27.02.2024
Nigdy nie możemy być siebie do końca pewni. I nigdy, jakkolwiek mocno byśmy ufali i kochali, nie możemy być pewni tej drugiej osoby. Rozmowa z Selją Ahavą, fińską pisarką, autorką powieści "Zanim mój mąż zniknie"
W opublikowanej oryginalnie w 2017 roku powieści „Zanim mój mąż zniknie" Selja Ahava, jedna z najważniejszych współczesnych pisarek fińskich, oddaje głos kobiecie, której życie w sposób zupełnie nieoczekiwany wywraca się do góry nogami. To moment przełomowy – od teraz będzie już tylko to, co „przed", i to, co „po".
„Mój mąż bierze oddech. Tak jak robi się to, gdy zamierza się powiedzieć coś, co zmieni wszystko. Powietrze unosi się w piersi, zatrzymuje się na chwilę, po czym ulatuje gwałtownie na zewnątrz. I mój mąż mówi:
– Tak właściwie to zawsze chciałem być kobietą.
Tak mówi mój mąż, czterdzieści lat za późno".
Ahava łączy tę opowieść z historią Krzysztofa Kolumba, podróżnika i odkrywcy, który fałszował mapy i przekłamywał fakty, by osiągnąć w życiu zamierzony cel. Pyta o granice, które jest w stanie przekroczyć człowiek pragnący żyć na własnych warunkach, i o to, czy takie postępowanie zawsze musi iść w parze z cierpieniem innych. A może nie ma innej drogi?
. . .
Michał Nogaś: Co sprawiło, że postanowiłaś napisać powieść o kobiecie, której mąż pewnego dnia wypowiada zdanie: „Zawsze chciałem być kobietą"?
Selja Ahava: – Wzięłam to z życia, rzeczywistość nie dała mi wyboru. Opowieść o kobiecie i mężczyźnie, o udanym małżeństwie, które nagle przestało funkcjonować na ustalonych wcześniej warunkach, to moja osobista historia. Dziewięć lat temu usłyszałam takie słowa od byłego męża. Powieść nie jest, chcę to wyraźnie podkreślić, dokładnym odwzorowaniem tego, co nas spotkało, ale umieściłam w niej wiele scen, które naprawdę się wydarzyły.
Gdybyś chciał mnie spytać, czy…
...było to bardzo bolesne?
– Jestem pisarką, więc jedną z form radzenia sobie z tą sytuacją stało się dla mnie notowanie tego, co mi się przydarza i jak mój organizm reaguje na kolejne wydarzenia. Szukałam sensu w zapisywaniu poszczególnych scen z naszego – wówczas wciąż jeszcze małżeńskiego – życia, z wyzwań, przed którymi oboje musieliśmy stanąć. Nie umiem wskazać momentu, w którym to, co w formie skrótowej umieszczałam na wielu luźnych kartkach, zaczęło przybierać formę literacką, zmieniać się w powieść, której, rzecz jasna, nigdy nie miałam w planach.
Jednak w tamtym czasie, zanim jeszcze usłyszałam zdanie, które wszystko zmieniło, myślałam o innej książce. Chciałam, by jej akcja toczyła się w odległej przeszłości, chodził mi po głowie pomysł uczynienia jednym z głównych bohaterów Krzysztofa Kolumba, człowieka, który wierzył i przekonywał innych, że dotarł do Indii. Mylił się, zapewne do końca swoich dni nie zdając sobie z tego sprawy, ale jednocześnie wprowadzał przez to w błąd każdą napotkaną osobę z królem i królową Hiszpanii włącznie. Dotarło do mnie, że nagle znalazłam się w podobnej sytuacji – gdy mój były mąż dokonał coming outu jako osoba transpłciowa, poczułam, że życie ze mnie zakpiło, że przez wiele lat oboje nie żyliśmy naprawdę. O co zresztą, by to dobitnie wybrzmiało, nie miałam i nie mam pretensji do człowieka, z którym spędziłam wiele wspaniałych chwil…
Powieść wyrastająca z osobistych doświadczeń zaczęła więc pisać się sama.
Jakie myśli towarzyszyły ci dziewięć lat temu, w pierwszych dniach po wypowiedzeniu przez twojego męża zdania, które przywołujesz w książce?
– W zasadzie wszystko, na czym zbudowane było moje ówczesne życie, legło w gruzach. Nagle najtrudniejsze okazało się znalezienie odpowiedzi na najbardziej banalne pytania. Kim jest kobieta, a kim mężczyzna? Kim był mój partner, gdy się poznaliśmy, kim był w trakcie naszego małżeństwa? Czy mnie okłamywał, czy chciał mnie chronić, a może sam przez długi czas nie mógł się pogodzić z tym, co czuł, i dlatego nie chciał mnie ranić? Co jest prawdą, a co oszustwem? Mój organizm – tak patrzę na to z dzisiejszej perspektywy – bronił się przed tym, co nieuchronne, na każdym możliwym poziomie, często również przez pojawianie się w mojej głowie myśli irracjonalnych.
Pierwsze dni były dla nas obojga piekłem. Straciłam grunt pod nogami i szybko dotarło do mnie, że ucieczka w literaturę, szukanie metafor, porównań, nadawanie znaczeń rzeczom najprostszym może się okazać jedynym ratunkiem.
Dość szybko podjęłam decyzję, że „Zanim mój mąż zniknie" nie będzie powieścią symetryczną. Postanowiłam – za co ponoszę pełną odpowiedzialność – przedstawić w niej punkt widzenia jednej osoby, narratorki, która doświadcza tego, co przydarzyło się mnie. Czytelnik nie znajdzie tu więc opowieści mężczyzny, który wypowiada zdanie: „Tak właściwie to zawsze chciałem być kobietą". Nie dowie się też, co dokładnie ma na myśli, gdy mówi: „Pomyślałem, że jeszcze jest przede mną trochę życia. Że są też stare kobiety". Zrozumie natomiast, w jaki sposób jego żona, która w pierwszej reakcji przytula go i mówi: „Jesteś odważny", zaczęła zmieniać swój punkt widzenia na całą sprawę i jak wiele kosztowało ją oswojenie się ze zmianą.
Nie potrafiłabym w sposób uczciwy przedstawić myśli, zachowań, obaw osoby transpłciowej. Nie jest to moje doświadczenie i nigdy nie zamierzałam go przywłaszczyć. Moja bohaterka ma kontrolę nad opowieścią, do niej należą słowa.
I jeszcze jedna ważna kwestia – w książce bohaterowie nie mają dzieci.
To inaczej niż w twoim życiu?
– My mamy. Nie czułam się jednak w żadnej mierze na siłach opowiadać o tej sprawie z perspektywy kogoś, kogo wspólnie powołaliśmy do życia. Zwyczajnie nie mam do tego prawa.
Pamiętam, choć minęła już prawie dekada, że tamte pierwsze dni pozwoliły mi przetrwać łapczywe chwytanie się detali i zapisywanie ich. Rozmawialiśmy w kuchni, a w zasadzie bardzo często po prostu się kłóciliśmy, po czym ja natychmiast siadałam przy biurku i notowałam to, co się wydarzyło. Te sceny, zmienione, przebudowane, trafiły później do powieści, pozwoliły mi uwiarygodnić całą opisaną historię. Dziś, patrząc na to jako pisarka, jestem mimo wszystko wdzięczna życiu, że dało mi tak wiele „materiału" za darmo…
Bardzo zależało mi na tym – i sądzę, że to się udało – by pokazać kolejne etapy, przez które przechodzi wzorowana na mnie bohaterka. Słyszy to zdanie wyrok i co się z nią dzieje? Najpierw, poruszona i przerażona jednocześnie, przytula męża i podziwia jego odwagę. Ale później jest już zdana przede wszystkim na to, co podpowiada jej mózg.
Początkowo dochodzi do wniosku, że bez względu na wszystko wytrwają w małżeństwie. Owszem, mąż rozpocznie proces tranzycji, stanie się tym, kim od zawsze chciał być, lecz nie wpłynie to na relację między nimi i na życie rodziny. Gdy on zaczyna się zmieniać, nadal mieszkają razem. Widzi, że na twarzy męża pojawia się makijaż, czasem próbuje założyć jej spódnicę, więcej – wspólnie chodzą na zakupy i w sekcji damskiej sklepów z odzieżą ona doradza mu, w czym będzie dobrze wyglądał, a czego nigdy nie powinien na siebie zakładać. To ważny moment, do mojej bohaterki zaczyna docierać, że nie jest w stanie wytłumaczyć, wyjaśnić sobie wszystkiego. Pojawiają się wątpliwości i niepewność, rodzą się pytania, które zaważą na dalszej relacji. Zaczyna do niej docierać, że wspólne życie nie będzie już możliwe i że będzie musiała przejść żałobę po nim. Bo co, jeśli przez lata tkwiła w związku z kimś, kto – uważnie ją obserwując – wykorzystał każdy dzień, by przygotować się do roli kobiety, do stania się nią? A może od samego początku związała się z kobietą, ale nie potrafiła tego zauważyć?
Bardzo zależało mi na tym, by do czytelnika dotarło, z jak wieloma złożonymi kwestiami musi się zmierzyć narratorka mojej powieści. To są nakładające się na siebie, czasem pasujące niczym puzzle, a kiedy indziej całkowicie wykluczające się obrazy. Jak z mapami, które tworzył Kolumb – czasem rzetelnie odwzorowywał rzeczywistość, jednak zdecydowanie częściej ją fałszował, by nie wypaść z roli i osiągnąć to, co zamierzył.
W naszej rozmowie przeplata się to, co naprawdę wydarzyło się w twoim życiu, z tym, co stało się doświadczeniem narratorki powieści „Zanim mój mąż zniknie". Jeśli więc mogę, chciałbym zapytać, co dla ciebie w całym tym procesie było najtrudniejsze.
– W zasadzie pytasz o to, czego nie mogłam znieść, prawda? Najtrudniej było mi się odnaleźć we własnej tożsamości. Bo przecież wyznanie mojego męża i to, że się zdecydował na tranzycję, nie oznaczały jedynie, że musiałam zmienić postrzeganie jego osoby. Ja sama na pewien czas utraciłam wiarę w siebie, w to, co świadczyło o mojej kobiecości. Dotykamy tu sfery najbardziej intymnej – myślę, że nie wszystko muszę wypowiedzieć, byś zrozumiał, co mam na myśli. Tyle było przecież między mną a nim cudownych chwil opartych na doświadczaniu cielesności. Pytałam siebie: „I co ja mam teraz z tym zrobić? Zapomnieć? Odrzucić? Uwierzyć, że to się nigdy nie wydarzyło?".
Gdy się pojawiły odpowiedzi na te pytania – a nie był to krótki proces – zrozumiałam, że nigdy nie możemy być siebie do końca pewni. I nigdy, jakkolwiek mocno byśmy ufali i kochali, nie możemy być pewni tej drugiej osoby.
Naturalną reakcją jest złość, ale gdy minie, trzeba się zmierzyć z tym, co jest zupełnie od nas niezależne. Czy mam być do końca życia przepełniona pretensją o to, że mój były mąż dopiero w wieku 40 lat doszedł do wniosku, że nie może już dalej ukrywać przed sobą i całym światem, kim jest? Czy mam się wściekać, że tak wspaniale spełniał się w roli ojca, opiekuna, osoby, która dbała o wiele spraw, które tradycyjnie w społeczeństwie przypisane są mężczyznom? Był w tym naprawdę doskonały i dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, jak bardzo musiał się męczyć, że cierpiał, że toczył walkę o przetrwanie.
Co oznaczają zdania: „Milczałem, tak wiele lat milczałem. Ale pomyślałem, że jeszcze jest przede mną trochę życia"? Czy to zapis wyzwolenia, upadku czy tragedii? Odrzucam myślenie w takich kategoriach, dla mnie to zapis odwagi. Wie, że zmarnował znaczną część życia i że – zapewne nieświadomie – wplątał w to najbliższych. Jednak wie też, że może zacząć od nowa, że przynajmniej przez jakiś czas będzie w pełni sobą.
Nie byłabym w stanie powiedzieć, że czułam się okłamywana przez mojego byłego męża. Wierzę, że zawsze był ze mną szczery na tyle, na ile mógł. Czy mógł poradzić sobie z tym inaczej, skoro w jego domu, w środowisku, w którym się wychowywał, nigdy nie rozmawiano o osobach trans, nie zauważano ich istnienia?
Kiedy powieść ukazała się w Finlandii, dostałam bardzo dużo listów od kobiet, które znalazły się w podobnej do mojej sytuacji, ale wiele lat wcześniej. Dziś są już w podeszłym wieku, od lat zdają się pogodzone z losem. Język, którym pisały do mnie, jednoznacznie wskazywał, że nigdy nie miały możliwości pogadać szczerze o własnych doświadczeniach z kimś zaufanym. Nie potrafiły o tym pisać. Żyły w ukryciu, samotne, bez pomocy psychologicznej. Jedna z nich nazwała to wprost: „Chciałam mu pomóc, lecz rodzina powiedziała, żebym uciekała jak najdalej. Że z takim człowiekiem nie należy mieć jakiegokolwiek kontaktu". Czy można to nazwać inaczej niż okrucieństwem społecznym?
Bohaterowie twojej powieści rozstają się, ona nie jest już w stanie mieszkać pod jednym dachem z byłym mężem, który przechodzi proces tranzycji. Nie jest w stanie dłużej dzielić z nim – z nią – intymności. Byłe życie się rozpada, poza wspólnymi znajomymi nic ich nie łączy. A w twoim przypadku?
– Poznałam wiele par, które mają za sobą podobne doświadczenia, zrozumiałam, że nie jestem sama. Rozmowy, bolesne i szczere, dały mi siłę. Życie przyniosło nowe wyzwania, zatarło złość i ewentualny żal.
To, że obie jesteśmy rodzicami, sprawia, że pozostajemy w stałym kontakcie. Razem chodzimy na wywiadówki, dzielimy się opieką nad naszymi dziećmi. Mieszkają trochę u mnie, trochę u niej. Wszystko ułożyło się lepiej, niż myślałam.
Jeśli po tym wszystkim, co nas spotkało, mogę być z czegoś prawdziwie dumna, to ze sposobu, w jaki w całej tej sytuacji odnalazły się nasze dzieci. Niesamowite jest obserwować na przykład, w jaki sposób o naszej sytuacji rodzinnej rozmawiają ze swoimi przyjaciółmi oraz z jakim wsparciem się spotykają. Nigdy nie zapomnę rozmowy, która odbyła się w moim domu. Siedzieli we czworo – nasze dzieci i rodzeństwo, z którym pozostają w bardzo bliskiej relacji. Oglądali coś w telewizji, jedli kanapki i dziewczynka, starsza z nich, zapytała w pewnym momencie moją córkę: „Czyli twój tata jest teraz kobietą, tak?". Jej młodszy brat zaczął się śmiać, nie mógł – co całkowicie zrozumiałe, było to przecież zaskakujące – zrozumieć, jak to w ogóle możliwe. Usłyszał wtedy od siostry komunikat: „Nie ma się z czego śmiać. Tak się czasami zdarza. Bierzesz pigułki i po wszystkim".
To było wspaniałe, widziałam, jak z twarzy mojej córki znika lęk. Zrozumiałam, że już nic nam, całej czwórce – mnie, byłemu mężowi, który jest kobietą, i naszym dzieciom – nie zagraża. Przetrwaliśmy.
Selja Ahava – fińska pisarka i scenarzystka. Ma na swoim koncie m.in. Europejską Nagrodę Literacką