Właśnie byłem w kinie

Książka, kino, teatr, muzyka, telewizja...
Regulamin forum
Info: tematy możliwe do przeglądania przez gości forum, dostępne indeksowanie dla bootów typu Google.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Achim
Posty: 1439
Rejestracja: 13-07-2019 19:29:55
Lokalizacja: Wrocław

Re: Właśnie byłem w kinie

Post: # 215849Post Achim »

„ Dobra siostra”
Debiut Sarah Miro Fischer to przenikliwa analiza stosunków rodzinnych, rozgrywająca się we współczesnym Berlinie. Jakie są granice lojalności i zaufania w rodzinie, czy tak naprawdę znamy swoich bliskich. To kalejdoskop scen, pokazujących życie pielęgniarki Rose/ Marie Bloching/ , jej związek, relacje z bliskimi, hobby, pracę. W Rose narasta wątpliwość, w tym filmie wszystko dzieje się między postaciami, to relacje są tu najistotniejsze.
Es gibt ein Leben und ich lebe es . Romy Schneider.
Awatar użytkownika
Achim
Posty: 1439
Rejestracja: 13-07-2019 19:29:55
Lokalizacja: Wrocław

Re: Właśnie byłem w kinie

Post: # 215865Post Achim »

" Yunan" poetycki, nastrojowy film o pisarzu, uchodźcy z Syrii, który w impasie twórczym i życiowym wyjeżdża na małą wysepkę na Morzu Północnym. Czy piękna i groźna przyroda i życzliwi ludzie zastąpią samotność na emigracji. Ten film to ważny głos w narracji o wielokulturowości . W jednej z głównych ról ikona niemieckiego kina, wielka Hanna Schygulla, a w filmie występuje także fantastyczna Sibel Kekilli.
Es gibt ein Leben und ich lebe es . Romy Schneider.
Awatar użytkownika
Achim
Posty: 1439
Rejestracja: 13-07-2019 19:29:55
Lokalizacja: Wrocław

Re: Właśnie byłem w kinie

Post: # 215881Post Achim »

„ Ari”
Film francuskiej reżyserki Leonor Serraille to dla mnie klasyczny „ Bildungsroman” , ukazujący rozwój i dorastanie bohatera. Tytułowy Ari traci pracę jako nauczyciel zerówki, ojciec wyrzuca go z domu, odwiedza więc dawnych przyjaciół i w ten sposób oglądamy jego historię. Bywa irytujący, lecz reżyserka pokazuje go z czułością i uwagą. Ten film to taki bardzo bliski, intymny portret bohatera, którego poznajemy poprzez relacje z innymi.
Es gibt ein Leben und ich lebe es . Romy Schneider.
Awatar użytkownika
Hebius
Posty: 17203
Rejestracja: 18-07-2018 12:20:10
Lokalizacja: Kętrzyn

Re: Właśnie byłem w kinie

Post: # 215898Post Hebius »

Dla porównania wrażenia Jacka Dehnela:
Jacek Dehnel na FB pisze:
Raptularzyk Nowohoryzontowy 2025

Tym razem zamierzam wklejać raptularzyki po każdym pełnym dniu, a nie raz na trzy dni.
Zobaczymy, jak nam to wyjdzie.

17 VII

Paw zwyczajny
reż. Bernhard Wenger
Dziwnie się czasem składa kalendarz projekcji – i tym sposobem zaczynam festiwal dwiema dość błahymi komedyjkami, które bardziej by pasowały po długim dniu projekcji jako „Nocne szaleństwo”.
„Paw zwyczajny” to opowieść o człowieku, który żyje z zeligowania: wciela się w różne osoby, potrzebne klientom. Może być zajmującym towarzyszem wieczoru, randką, kochającym synem, przypadkowym bohaterem. W zamożnym wiedeńskim społeczeństwie da się z tego – przynajmniej w tej bajce – nie tylko wyżyć, ale też mieć willę z basenem. Ale zeligowanie sprawia, że nasz bohater traci esencję bycia samym sobą, co osłabia jego więzi z bliskimi.
Jest to satyra na wymuskane, idealne życia, gdzie wszystkie emocjonalne problemy załatwia się poprzez zatrudnianie specjalistów; gdzie blaty w kuchni i spotkania na koncertach muszą być nieskazitelne – co trochę przywodzi na myśl świat przerafinowanego Zachodu w „Fynf und cfancyś” Witkowskiego.
I jest to niby przyzwoicie zagrane (choć Albrecht Schuch był niepomiernie lepszy w „Alexanderplatz”), miejscami zabawne, miejscami dobrze podpatrzone; tyle, że „Paw zwyczajny” chciałby być trochę Seidlem, trochę Lanthimosem, trochę Ostlundem, ale przy okazji bardziej się podobać burżujom, czyli tej grupie, z której kpi. Satyra z podwiędniętym biczem, gryząca, ale spiłowanym ząbkiem.

Skomplikowani
reż. Michael Angelo Covino
Kiedyś to się nazywało „francuska farsa o cudzołóstwie”, tyle, że tym razem w scenografii amerykańskiej, choć jest ona tak nakreślona, że mogłoby to się toczyć gdziekolwiek na szeroko pojętym Zachodzie (a pewnie i na Wschodzie). Dwaj przyjaciele z dzieciństwa, Carey (Kyle Marvin, również scenarzysta) i Paul (reżyser i współscenarzysta, Covino), mają piękne żony (Dakota Johnson i Adria Arjona). Żona pierwszego, nauczyciela wuefu i raczej życiowego nieudacznika, postanawia wziąć z nim rozwód. Żona drugiego, znakomicie zarabiającego rekina rynku nieruchomości, jest z nim w otwartym związku i oboje eksperymentują. Taki jest punkt wyjścia.
A dalej są rozmaite rodzaje komedii: slapstikowe walki, komedia obyczajowa z kolejnymi kochankami zaludniającymi dom, komedia sytuacyjna, i tak dalej, i tak dalej. Początek jest świetny, dynamiczny i niesie, a potem ewidentnie Marvin i Covino (przyjaciele i współpracownicy w prawdziwym życiu, a także autorzy wcześniejszego filmu o wymienianiu się żonami) nie mają pomysłu, co z tym dalej zrobić (czy może raczej mają zbyt dużo pomysłów) i mnożą kolejne piętra zawiłości emocjonalnych – kto z kim chce rozwodu, kto nie chce, kto akurat chce seksu, kto nie chce, kto jest zazdrosny, kto akurat nie jest. I robi się to tak nudne, tak że w ogóle przestało mnie obchodzić. I, co gorsza, bawić.

18 VII

Wszystko w porządku
reż. Bálint Dániel Sós
Atrapa kina moralnego niepokoju. Wdowiec z dwoma nastoletnimi synami poznaje rozwódkę z córką, wszystko zaczyna się układać. Aż tu nagle. Oszczędne, czarno-białe kadry, w centrum dziecko (a właściwie dzieci: dwunastoletnia dziewczynka, która spadła do pustego basenu i teraz leży na intensywnej terapii, i dwunastoletni chłopiec, który może ją popchnął, a może nie popchnął).
I niby nie ma się do czego przyczepić: zdjęcia są, jakie są, czasem ładne; gra aktorska bez rewelacji ale i bez ciarek wstydu; scenariusz zgodny z zasadami. Jedyny oczywisty zarzut może taki, że to materiał na 20-30 minut, nie na pełny metraż. Ale poza tym? Z pozoru wszystko sztymuje. A jednak nie.
Podobne wrażenie miałem w pawilonie węgierskim na Biennale Architektury: wyglądało to jak normalna wystawa z biennale, a równocześnie miałem wrażenie jakiejś gry pozorów, jakby ktoś zaliczał kolejne bazy i punkty, realizował kolejne transze wydatków z dofinansowania, powtarzał „Wszystko w porządku” – a równocześnie tworzył produkt końcowy, który tylko udaje głęboką rozkminę moralną. PRL wygrywa pod tym względem z Orbanem.

Suche utonięcie
reż. Laurynas Bareiša
To, co nie udało się Węgrowi Sósowi, udało się Litwinowi Bareišy. Film wychodzi, podobnie jak „Wszystko w porządku”, od dwóch rodzin, każdej z dzieckiem, i od łączącego wszystkich wypadku. Żadnych wydumanych czarno-białych kadrów, tylko spostrzegawczość, uważność. No i znakomita kompozycja. Bareiša bowiem tworzy opowieść linearną, która nagle zaczyna skakać w sposób nielinearny; nie jest to efekt dla samego efektu, ale coś wynikającego organicznie z opowiadanej historii, z rozbicia życia na kawałki.
Dwie siostry jadą z mężami i dziećmi do odziedziczonego po rodzicach domku nad jeziorem. Kobiety szykują, gotują, mają swoje dziewczyńskie zabawy, powidoki z nastoletniości, i kobiece obowiązki. Faceci czilują, palą cygara, instalują grill. I właśnie na styku tych dwóch światów, na podstawach toksycznej męskości, wydarza się cały dramat.
Obaj zresztą to mężczyźni spełnieni: jeden jest czempionem sztuk walki, ma super mięśnie i piękną żonę, jeździ „zwykłym BMW” a nie starym fiatem uno; drugi jest brzuchaty, ale za to ma więcej kasy i superszybki samochód. Ich kobiety, ich dzieci stanowią publiczność, wobec której muszą odgrywać swoją męskość. Zaskakująco kruchą.
Znakomita, naprawdę, kompozycja, która w przemyślany sposób odsłania kawałki opowieści i buduje rozmaite sensy. Zwarte, udane.

Miłość
reż. Dag Johan Haugerud
Po ubiegłorocznym świetnym „Seksie”, który pokazywał przez dwie godziny kominiarzy, rozmawiających o ludzkiej seksualności, potrzebach, tabu i wstydzie, Nowe Horyzonty prezentują dwie kolejne części trylogii Haugeruda.
Na promie kursującym między Oslo a miasteczkiem Nesoddtangen, leżącym na przeciwległym półwyspie, spotyka się dwoje kolegów z pracy. Marianne, niezamężna kobieta w średnim wieku, jest urolożką, informującą pacjentów o leczeniu nowotworów prostaty; młodszy od niej Tor, gej, jest pielęgniarzem, asystującym przy przekazywaniu tych trudnych wiadomości. Wyjaśnia Marianne, że często zdarza mu się wsiadać na prom i kursować, szukając po prostu na Grindrze facetów – niekoniecznie żeby uprawiać z nimi seks, czasem żeby tylko pogadać.
Jest lato, długie, północne dni, krótkie noce. Haugerud portretuje ludzką gotowość na miłość, bliskość, czasem tylko przygodny seks, czasem letni romans, czasem związek na lata. Jest w tym dla swoich bohaterów czuły, serdeczny, nieoceniający. Nie jest to może kino wielkie, ale w jakimś głębokim sensie dobre – podobnie jak w „Seksie” są tu świetne dialogi, nie deklaratywne, nie pompatyczne, ale bliskie życiu i mówiące coś naprawdę istotnego o tym, kim jesteśmy jako ssaki poszukujące bliskości innych ssaków.

Błękitny szlak
reż. Gabriel Mascaro
Wydawało mi się, że wiem, o czym to będzie film: w dystopijnej (acz niedalekiej) przyszłości rząd Brazylii zgarnia staruszków zmarszczkowozami i wywozi do Kolonii, krainy szczęśliwości, skąd wszelako nikt nie wraca. Tereza, po wieloletniej pracy w fabryce przetwórstwa kajmanów, ma jedno marzenie: przed wyjazdem do Kolonii pierwszy raz w życiu polecieć samolotem. Więc mamy tu klasykę: dystopia, zagłada ukryta pod pozorem lepszej egzystencji, senior z marzeniem rusza w podróż.
Tymczasem nic mnie nie przygotowało na tę szaloną jazdę, z której nie będę zbyt wiele zdradzał (poza spojlerami niżej) – w pięknej scenerii brazylijskich rzecznych rozlewisk, wiosek złożonych z połączonych chybotliwymi pomostami domków na palach, rozgrywa się zupełnie inna, nieoczekiwana opowieść. Po prostu o poszukiwaniu wolności i samej siebie. Nie tego oczekiwałem, ale cieszę się, że poszedłem.
SPOJLERY:
zakonnica sprzedająca cyfrowe Biblie, tajemniczy ślimak o niebieskim śluzie, który, wkroplony do oka, pozwala oglądać przyszłość; imperium hazardu opartego o walki rybek welonek, do tego lekki wątek lesbijski. Omamuniu!

Hanami
reż. Denise Fernandes
Poetycka opowieść – na szczęście ze słowami – o dzieciństwie i dorastaniu na wyspach Zielonego Przylądka; mała Nana rodzi się już po śmierci ojca, rybaka, więc matka oddaje ją na wychowanie krewnym i wyjeżdża. Świat dzieli się na „tu”: surowe, proste życie, i emigracyjne „tam”, gdzie ludzie znikają jak w czarnej dziurze, by po latach pojawiać się, przyzwyczajeni do obfitości i kaleczący rodzinny język kreolski.
Malownicze kadry, oniryczne postaci i pejzaże. Pod względem pewnej wizyjności przypominało mi to „Ja, kapitan” Garrone’a i „Nie jestem czarownicą” Rungano Nyoni, choć nie jest to film tej jakości, rozmachu ani urody. Ostatecznie była to seria wyestetyzowanych scenek, które niekoniecznie do mnie przemawiały ułożone w taką całość, jakby był w tym jakiś element fałszu, pocztówkarstwa. Może to kwestia tego, że autorka filmu ma rodziców z wysp, ale urodziła się w Lizbonie, a wychowała w Szwajcarii? Może to te dwa stopnie geograficznego ale i ekonomicznego, bytowego oddalenia poskutkowały pewną cepelizacją?
https://www.facebook.com/jacek.dehnel/p ... %2CO%2CP-R
Obrazek
ODPOWIEDZ